Niedawno od jednego z czytelników dostałem maila z prośbą:
"Czy mógłbyś w konkretny i jasny sposób wyjaśnić dlaczego w perspektywie długofalowego inwestowania miejscowymi spadkami czy nawet kryzysami nie powinniśmy się przejmować? Chodzi mi tutaj o wytłumaczenie systematyki zakupywania jednostek uczestnictwa, oraz to że jak są spadki to kupujemy taniej uśredniając cenę jednostki."
Sama idea uśredniania ceny zakupu jest jednym z najlepszych pomysłów jakie mogą przyjść do głowy inwestorowi długoterminowemu. (Jeśli grasz typowo spekulacyjnie to nic dobrego z uśredniania nie wyjdzie, dlatego w dalszej części zakładam, że Twój okres inwestycji to minimum kilka lat.)
Jak każde zagadnienie, tak też uśrednianie, najłatwiej przedstawić na obrazku:
Wykres przedstawia WIG20 od szczytu hossy w 2007 roku, aż do dnia dzisiejszego. Jak widzisz założyłem najgorszy scenariusz, czyli moment mojej pierwszej inwestycji to najwyższy punkt hossy (3878).
Scenariusz 1:
W pierwszej czerwonej kropce inwestor jest przekonany, że ma rację co do przyszłego zachowania rynku (prognozuje dojście WIG20 do 5000 pkt. W takiej sytuacji kupuje indeks za całą dostępną kwotę i w chwili obecnej ma dokładnie 40% straty.
Scenariusz 2:
Niezależnie od koniunktury na rynku inwestor co miesiąc w tym samym dniu kupuje dokładnie taką samą liczbę akcji (dla uproszczenia zakładam że można kupować indeks, ale przedstawioną metodę można stosować do dowolnych akcji lub jednostek uczestnictwa w funduszach). Do dnia dzisiejszego inwestor dokonałby 33 transakcji. Oczywiście nie musi on już na początku dzielić swojego kapitału na 33 części (być może więcej), gdyż co miesięczne wpłaty powinny pochodzić z regularnych oszczędności, tak aby inwestor zawsze mógł dokupić akcje, nawet jeśli bessa trwałaby dłużej niż ostatnia.
Jak widać przez pierwsze kilkanaście miesięcy cena maleje. Oznacza, to że inwestor traci kapitał, ale uśrednia w dół cenę swojego zakupu. W najniższym punkcie wykresu jego średnia cena zakupu wynosi 2600 pkt czyli mniej więcej w połowie wysokości bessy. Co więcej, gdy cena zaczyna się podnosić, ale wciąż jest poniżej średniej ceny zakupu (ŚĆZ). Każdy miesiąc sprawia, że ŚCZ dalej maleje. Zależność tą pokazuje poniższy wykres:
Jak widać, w najlepszym momencie, czyli 2 miesiące temu nasz zysk wynosił ok 6%, aktualnie jest to strata rzędu 2,6%, jednak jest to świetny wynik biorąc pod uwagę, że aktualna hossa wyniosła indeks tylko w okolice połowy bessy.
Wiemy, już że jeśli zaczynamy inwestycje w czasie bessy, to aby wyjść na swoje potrzebujemy ok. 30 miesięcy. Mimo wszystko czas ten jest względnie niewielki, jeśli porównamy go z czasem potrzebnym na wyjście na zero w pierwszej możliwości (czyli inwestycji całości środków na szczycie). Wtedy wynosi on ok 5 lat czyli 60 miesięcy. Oczywiście w obu przypadkach jest to czas orientacyjny i zwykle trwa krócej, gdyż założyliśmy start idealnie na szczycie hossy.
A jak sprawuje się uśrednianie jeśli bessa nie nadejdzie?
Porównajmy te same techniki inwestowania w okresie wyglądającym tak:
Sytuacja 1:
W ciągu uwzględnianych 42 miesięcy WIG20 wzrósł o 130% i właśnie tyle wyniósłby nasz zysk, gdybyśmy na początku zaryzykowali cały kapitał.
Sytuacja 2:
Przed podane 42 miesiące znów regularnie co miesiąc dokupujemy taką samą pulę akcji. W tym wypadku, z każdym zakupem ŚCZ rośnie, jednak jej wzrost jest wolniejszy niż wzrost WIG20. Łatwiej to zrozumieć patrząc na wykres:
Niebieska linia rośnie szybciej od czerwonej, więc zarabiamy, ale wolniej niż w sytuacji 1. Na zakończenie okresu, nasz zysk wynosi ok. 50%.
Jak widać, zarobiliśmy "tylko" 50% podczas, gdy można było zarobić 130%, ale zyskaliśmy bezpieczeństwo, które jest bardzo ważne w momencie, gdy hossa, zamienia się w bessę.
Podsumowując, uśrednianie cen (czy to w górę, czy w dół) jest mechanizmem zapewniającym znacznie mniejsze wahania. W hossie zarabiamy mniej, w bessie tracimy mniej, ale co ważne w dłuższym terminie (kilka lat) jeśli nawet powinie nam się noga to szybciej wyjdziemy na zero, niż w sytuacji 1.
Dodatkowym atutem uśredniania jest brak konieczności śledzenia rynku i decydowania o momentach wejścia. Po prostu raz w miesiącu kupujemy jednostki uczestnictwa lub akcje niezależnie od ich wyceny.
Minusem jest oczywiście wolniejsze zarabianie w czasie hossy, ale to co na prawdę czyni regularne inwestowanie trudnym jest psychika.
Zastanów się, czy po np. 1,5 roku bessy, gdy jesteś ok. 45% na minusie będziesz w stanie myśleć racjonalnie i dalej konsekwentnie stosować obraną strategię?
Jeśli wycofasz się w momencie innym niż z góry zaplanowany zysk (np. rzędu 20%) niewątpliwie przegrasz. Dlatego jeśli przekonują Cię kuszące argumenty za stosowaniem uśredniania, twoim Świętym Gralem na najbliższe lata musi stać się słowo : KONSEKWENCJA.
Jeśli wpis Ci się podoba zapisz się na newsleter, aby nie przegapić nowych artykułów: | Zapisz się |
8 komentarzy:
Generalnie koncepcja słuszna, o ile sprawdza się wariant, że "w długiej perspektywie rynki rosną". Obecność na rynku Japońskim przez ostatnie 20 lat mogłaby mocno nadwerężyć nerwy i portfele zwolenników uśredniania :)
Moim zdaniem warto jednak postawić na timing i nie przebywać na rynku przez cały czas (chyba, że raz long, raz short). Fakt, że dokupowanie co miesiąc jednostek może nie być najlepszym rozwiązaniem omawiał kiedyś na swoim blogu Grzegorz Zalewski.
Myślę, że gdy inwestujemy w perspektywie dekady można bez większych trudności opracować system inwestycyjny oparty choćby na długoterminowych średnich kroczących, który przebije strategie comiesięcznego/kwartalnego dokupowania.
Wcale nie takim głupim pomysłem może też być długoterminowe inwestowanie w spółki dywidendowe i dokupowanie akcji za kasę z dywidendy. Mój znajomy zajmuje się tym bliżej i twierdzi, że jednak nie jest to zabawa na nasz rynek.
Osobiscie jestem przeciw metodzie uśredniania. Wystarczy przyjąć zasade, że jak jest drogo... nie kupuje a kupuje dopiero jak jest tanio. Tak jak pisze topola można zrobić sobie prosty system. A jesli chodzi o spółki dywidendowe to troche mi sie to nie widzi bo kurs jest zmniejszany o dywidende i dywidendy sa niskie.
@Grzes
Niestety cały problem leży w określeniu kiedy, akcje są drogie, a kiedy tanie. Z perspektywy czasu łatwo to określić, ale czy np. teraz akcje są drogie, bo już bardzo dużo wzrosły, czy może tanie bo jeszcze dużo im brakuje do szczytu z 2007r.?
Nie ma prostej odpowiedzi na to pytanie.
@topola
Co do średnich kroczących to rzeczywiście może to być ciekawy system. Czy lepszy? Chętnie to sprawdzę.
Co do spółek dywidendowych to myślę, że nie jest to dobra strategia dla osoby, która chce zainwestować swoje oszczędności, ale bez większego wgryzania się w całą ideę giełdy.
Uśrednianie jest właśnie taką strategią. Idealną dla biernego inwestora, któremu przede wszystkim zależy na bezpieczeństwie kapitału, a na drugim miejscu na zyskach bijących te z lokat.
@Filon
Bez wgryzania się w ideę giełdy nie ma sensu na nią wchodzić. Rozmawiałem z przedstawicielem OF w lipcu 2007 w sprawie ulokowania moich środków w fundusze (jeszcze wtedy byłem leszczem nie mającym pojęcia co i jak) i wiem, jak przedstawiają sprawę naganiacze. Jeśli się samemu nie rozumie pewnych spraw to de facto nie ma się kontroli nad własnymi pieniędzmi.
A skoro już trzeba poznać rynek na tyle, aby przekonać się o zaletach i wadach kupowania indeksu/jednostek w comiesięcznych ratach, myślę że warto zrobić krok dalej i pokusić się o długoterminowy system inwestycyjny.
Nawet jakieś przecięcie MA 250 i MA 50 może być dobre do łapania hossy i bessy. Ewentualnie z filtrem do eliminacji transakcji na płaskim rynku.
Dla mnie wig20 powyzej 2000pkt oznacza, że jestesmy na górce. A co do średnich to mi pasują EMA5 i EMA10 na tygodniowym interwale do analizy indeksów (ich trendów). Do tego kroczący stop loss i wyjście przy około 10 proc strat od szczytu, jeśli w pobliżu nie ma wsparcia.
Dziękuje za pomoc, bardzo się przydała :)
Na ruchy (spadki/wzrosty) na początku inwestycji jest to dobra strategia, ale ma ona mizerne znaczenie dla finalnego efektu.
Najważniejsze jest to, co się dzieje z rynkami pod koniec inwestycji, kiedy niezależnie od tego, czy uśrednialiśmy, czy nie mamy zapakowany cały koszyk...
Ważniejsze jest zatem, by z inwestycji też wychodzić etapami. Jak z jazdą pociągiem - przyśpieszamy powoli na początku, a na końcu powoli hamujemy - nie wyskakujemy z posiągu przecież na jego pełnej prędkości.
Więcej na www.BezEmerytury.pl
Czy możliwe, że na blogu będą inne artykułu odnośnie inwestowania w fundusze? Jakieś porady odnośnie tego jak można porównywać jakość funduszy tego samego typu, bo ratingi na stornie mbanku potrafią zmieniać się zmieniać w tempie, przez które ciężko im zaufać.
Prześlij komentarz