wtorek, 20 kwietnia 2010

Mentalna strata, papierowy zysk - czyli jak nie stracić punktu odniesienia


Ten wpis miał traktować o czymś zupełnie innym, ale poniedziałkowe doświadczenia skłoniły mnie do napisania tego co zaraz przeczytacie. Chodzi mi oczywiście o zaplanowaną sprzedaż opcji z powodu zbyt dużego ryzyka. Tak jak postanowiłem w poniedziałek sprzedałem opcję OW20F0250 ale stało się to czego chciałem uniknąć, a więc ponad 2% zwałka na WIG20 ze mną na pokładzie. Na początek spójrz na statystyki mojej opcyjnej inwestycji.



Patrząc na historię transakcji wszystko jest ok. Inwestycja jak najbardziej trafiona. Można nawet pokusić się o policzenie zysku: 1 020zł - 750zł -18zł(prowizje) = 252zł. Bardzo dobry wynik jak na ok. 40 dniową spekulację. To jest tytułowy papierowy zysk.


Co z mentalną stratą?
Otóż, wystawiając zlecenie sprzedaży czułem się jakbym tracił wielkie pieniądze. Jeśli czytasz cotygodniowe bilanse to może domyślasz się już dlaczego.

Podliczając ostatni bilans cena omawianej opcji wynosiła aż 1 300zł. Zadziałało na mnie tzw. zaburzenie punktu odniesienia. Mimo, iż obiektywnie transakcja była udana, ponieważ prowadziła do zysku, a decyzja o sprzedaży podjęta została bez udziału emocji (po prostu obliczyłem, że ryzyko jest zbyt duże), klikając "sprzedaj" czułem, że mogłem mieć 1 300zł - 1020zł = 280zł więcej. Spójrz na wykres:


Z wykresu znacznie lepiej niż z samej statystyki transakcji widać skąd biorą się nieprzyjemne myśli. Całe pole zaznaczone na pomarańczowo (powyżej ceny sprzedaży) przyczynia się do myślenia: "a mogłem mieć więcej".


Dlaczego umysł płata nam figle i nie pozwala cieszyć się z wygranych?
Najlepiej zjawisko zaburzenia punktu odniesienia wyjaśnić na przykładzie.
Początkujący inwestor kupuje akcje, na starcie nieco poddenerwowany codziennie spogląda na wykres w gazecie pokazujący kurs wybranej spółki. Nie bądźmy brutalni od początku, powiedzmy, że mimo braku doświadczenia poszczęściło się naszemu inwestorowi i w ciągu dwóch miesięcy hossy jego akcje wzrosły o 30%.

Co robi nasz inwestor? Zaprasza kolegów na piwo. Chwali się jak dobrze przewidział przyszły trend. Recytuje z dokładnością do dwóch miejsc po przecinku swoje procentowe zarobki. Co tak na prawdę robi? Przyzwyczaja swój mózg do nowej ceny odniesienia. W momencie, gdy wizualizuje sobie kolejne 2 miesiące i kolejne 30% (a z pewnością tak robi), mentalnie zeruje konto swoich zarobków i stawia się w sytuacji początkowej.

Mija kolejny miesiąc. Akcje naszego inwestora spadły o 20%. (20% powinniśmy liczyć od 130%, więc nie możemy sumarycznych procentów po prostu odjąć, aby w wyniku wyszło 10%, ale ten przykład ma pokazać coś zupełnie innego, więc dokładnie tak zrobimy).

Czy nasz inwestor skacze, ze szczęścia, że w ciągu 3 miesięcy zarobił 10%, mimo, iż blogger, którego czyta pisał o tym, że planuje zarobić 10% w cały rok? Oczywiście, że nie. Chodzi zdołowany jeszcze kilka kolejnych dni. Czuje się jakby stracił 20%, bo przecież tamte 30% było już tak blisko, już je prawie trzymał w garści.

Jak uniknąć zaburzenia punktu odniesienia?
Nigdy się tego uczucia nie pozbędziemy w całości, tak jak każdej innej emocji, ale istnieją sposoby na minimalizację efektu. Ja osobiście znam 3:
  • Sprawdzaj aktualne notowania tak rzadko jak to możliwe (ale nie rzadziej) - Im rzadziej masz kontakt z aktualnymi danymi tym mniej emocjonalnie podchodzisz do inwestycji. Oczywiście częstotliwość musi być dobrana adekwatnie do Twojego profilu inwestycyjnego. Jeśli oszczędzasz na emeryturę stosując technikę regularnego dopłacania, wystarczy jeśli raz na miesiąc sprawdzisz jak się mają twoje pieniądze. Jeśli jesteś daytraderem to nie ma zmiłuj i tak czy inaczej musisz na bieżąco śledzić poczynania giełdy.

    Osobiście staram się ograniczać do zaglądania raz dziennie po zakończeniu sesji, ale ostatnio nie bardzo mi to wychodzi.
  • Nie księguj zysków/strat zbyt często - W zupełności wystarczy jeśli bilans podsumowujący wykonasz raz w miesiącu. Jest to jeden z najlepszych sposobów walki z emocjami, gdyż po prostu nie wiesz ile masz pieniędzy.

    Z racji prowadzenia tego bloga wykonuję podsumowanie co tydzień. Nie chcę robić tego rzadziej, gdyż byłoby to z krzywdą dla czytelników.

  • Doświadczenie - Oczywiście zdobycie go wymaga czasu, ale niewątpliwie w momencie kiedy kolejna strata czy zysk jest dla Ciebie tylko rubryczką do zaksięgowania, emocje nie grają wielkiej roli.

    Po wczorajszych myślach podczas sprzedawania widzę, że jeszcze dużo mi w tej dziedzinie brakuje. Ale nie ma co się zamartwiać:)
Jeśli wpis Ci się podoba zapisz się na newsleter, aby nie przegapić nowych artykułów:

4 komentarze:

Ynwestor pisze...

Myślę, że umysł w takich sytuacjach wpędza gracza w wir hazardu i w efekcie wyzerowania portfela. Nasz mózg mówi do nas: "skoro wygrywasz, to zaryzykuj, żeby jeszcze więcej wygrać" albo "przegrałeś, więc musisz się odegrać". W graniu nie wolno kierować się emocjami. Gdzieś kiedyś czytałem, że najlepsze wyniki inwestycyjne osiągały osoby z dysfunkcją mózgu, która powodowała, że nie byli w stanie odczuwać emocji.

Humanista na giełdzie pisze...

Nie trzeba grać takimi kwotami, żeby większe wahania zaburzały nasze procesy myślowe :)

Ale postaram się coś o tym skrobnąć już u siebie.

Anonimowy pisze...

mysle ze na niejednej twarzy pojawil sie usmiech, a w glowie pytanie: skad ja to znam?

sam wchodzilem za stooqa co chwile, gdzy bylem bardziej zaangazowany w akcje, i do teraz jest to jedna z pierwszysch stron odwiedzanych po odpaleniu kompa.

Richmond pisze...

Na poczatku spread bettowania nauczylam sie, zeby nie zalowac hipotetycznych zyskow. W prawie wszystkich zasadach inwestowania/grania jest ten punkt.

Oczywiscie, ze mozg przyzwyczaja sie do nowych kwot, tak samo jest z zyskami. Na poczatku cieszy 10,15,50%, potem masz 100% i to staje sie norma. To samo z kwotami, przyzwyczajas sie do nich i nie ruszaja Cie po jakims czasie.

Jeśli po dodaniu Twój komentarz jest niewidoczny, upewnij się czy Twoja przeglądarka ma włączoną opcję obsługi ciasteczek (cookies).

Prześlij komentarz