Artykuły z kilku ostatnich tygodniu wydawały się dawać dość spójny obraz tego, w którym miejscu cyklu makroekonomicznego się znajdujemy. Choć początkowo wydawało się, że jednorazowe (lub dwu-razowe jeśli każdy lockdown liczyć osobno) wydarzenie o randze pandemii będzie w stanie zaburzyć odczyty niemal wszystkich wskaźników ekonomicznych, to rzeczywistość okazała się być znacznie bardziej łaskawa, co przełożyło się na wspomnianą spójność analiz.
Dziś jednak przeanalizujemy przypadek skutecznego zaburzenia, bardzo wiarygodnego wcześniej wskaźnika.
Nieco ponad rok temu, w październiku 2019 r. przedstawiłem koncepcję prostego systemu decydującego o tym czy w danym momencie być zaangażowanym w akcje czy nie. System ten opierał się na wykorzystaniu wskaźnika pokrycia kapitalizacji, opisanego dokładniej w tym wpisie z 2017 r.
Wskaźnik ten przy wykorzystaniu dla selekcji pojedynczych spółek mierzy jak dużo realnych wpływów z podstawowej działalności posiada spółka w relacji do swojej giełdowej kapitalizacji. Jak nie trudno się domyślić, im więcej, tym lepiej.
Zależność ta zastała statystycznie wykazana we wspomnianym artykule.
Używając konkretnych wartości możemy powiedzieć, że jeśli spółka posiada pokrycie kapitalizacji przepływami operacyjnymi:
- > 10% to jest statystycznie dobrą inwestycją
- > 20% to jest statystycznie bardzo dobrą inwestycją
Co ciekawe nie jest to strasznie rygorystyczny wskaźnik, gdyż na obecny moment aż 162 spółki z GPW spełniają kryterium bycia "bardzo dobrą inwestycją", co oznacza, że dość łatwo można go połączyć z innymi wskaźnikami.
Dziś jednak zamiast wybierać konkretne spółki spojrzymy na to, ile w danym momencie (na przestrzeni kilkunastu lat) spółek spełniało kryterium bycia bardzo dobrą inwestycją. Jest to dokładnie ten sam sposób przeprowadzania analizy, na którym opierał się ten wpis.
W jego ramach pojawił się taki wykres wskaźnika:
Okazało się, że gdyby rozpoczynać inwestowanie w akcje w okolicy dobrze widocznych szczytów na wskaźniku i zawieszać jest w okolicy dobrze widocznych dołków, to bez specjalnej dodatkowej selekcji spółek, taki portfel pokonałby zdecydowanie indeksy giełdowe.
Na tej podstawie w tamtym wpisie padła, też prognoza, że: "wskaźnik znajduje się w fazie: inwestuję", gdyż na kilka miesięcy przed pojawieniem się wpisu w październiku 2019 r. wskaźnik zaczął swój cykliczny spadek.
Dziś mój oryginalny plan na artykuł zakładał wykorzystanie tej niesamowitej cykliczności jaką widzimy na powyższym wykresie, aby ocenić jak daleką drogę wskaźnik pokonał od szczytu do okolicy, w której możemy spodziewać się dołka. Na tej podstawie moglibyśmy oszacować w którym miejscu hossy jesteśmy i jak dużo nam się zostało. Jednak dane, które zobaczyłem zakłóciły cykliczność oraz plan.
Oto jak wygląda aktualny wykres powyższego wskaźnika:
Do czasu pojawienia się pandemii wszystko szło jak po sznurku. Coraz wolniej pojawiały się spółki spełniające dzisiejsze kryterium bycia potencjalnie bardzo dobrą inwestycją. Jednak gdy ta się zaczęła kapitalizacja spółek zaczęła spadać wyraźnie szybciej niż ich zarobki. To sprawiło, że wskaźnik zaczął znów rosnąć.
Zjawisko to można by zrzucić na panikę, która miała miejsce w zetknięciu z nieznanym lub na wyprzedawanie akcji w oczekiwaniu na pogorszenie zarobków w kolejnych kwartałach, jednak gdyby tak było, kolejne kwartały powinny pokazać to pogorszenie w zyskach.
Okazuje się, że nic takiego się nie stało. Po panice, indeksy giełdowe zaczęły znów rosnąć, co oznacza, że aby wskaźnik także mógł rosnąć, realne pieniądze wpływające do spółek giełdowych musiały także wzrosnąć, i to wyraźnie.
Mówiąc prościej, przeciętna spółka z GPW w trakcie pandemii otrzymała na swoje konto netto więcej pieniędzy niż gdyby pandemii nie było.
O ile w przypadku typowo internetowych spółek lub takich zajmujących się sprzedażą artykułów higienicznych można by to uzasadniać faktem, że pandemia pomogła zwiększyć popyt, to tutaj patrzymy na rynek jako całość, więc raczej nie jest to poprawne wyjaśnienie tego zjawiska.
Bardziej prawdopodobnym wyjaśnieniem tego fenomenu wydaje się być fakt, że w wyniku pandemii ilość pieniędzy trafiających na konta spółek wcale nie wzrosła (a być może nawet spadła), ale jednocześnie spółki ekstremalnie mocno ograniczyły nowe zamówienia (i związane z nimi wydatki).
W ten sposób np. jeśli przeciętna spółka w ramach standardowej działalności otrzymywała od klientów co miesiąc na konto 100 zł i jednocześnie wydawała na zamówienie towaru na przyszłość 80 zł, to miała do tej pory +20 zł miesięcznego wpływu na konto.
W obliczu pandemii wpływy od klientów mogły spaść np. do 70 zł, ale jednocześnie wydatki na przyszłe zamówienia mogły spaść drastycznie np. do 30 zł. W ten sposób spółka mogła otrzymywać co miesiąc na konto +40 zł czyli więcej niż przed pandemią.
Nie weryfikowałem tej teorii, więc jest to tylko luźny strzał. Jednocześnie jestem ciekaw waszych pomysłów na wyjaśnienie wspomnianego fenomenu.
Jeśli wpis Ci się podoba zapisz się na newsleter, aby nie przegapić nowych artykułów: | Zapisz się |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz