Ludzi zakładających firmy można podzielić na dwie grupy.
- Tych, którzy robią to stricte dla pieniędzy i biznes jest dla nich po prostu biznesem.
- Oraz tych, którzy robią to z pasji czy z dostrzeżenia nierozwiązanego dotąd problemu.
Oczywiście w realnym świecie granica pomiędzy tymi kategoriami bywa płynna, ale zwykle dość łatwo można przydzielić daną firmę do jednej z tych grup. Szczególnie w przypadku spółek giełdowych, których historia powstania zawsze jest dobrze znana.
Idealnym przykładem spółki typowo biznesowej jest Ciech (CIE). Historia tej firmy sięga 1945 r. kiedy była firmą typowo państwową. Kilka lat temu została ona sprywatyzowana i obecnie jest kontrolowana przez spadkobierców Kulczyka (Kulczyk Investments SA). Obecny prezes Ciechu (Maciej Tybura) jest na tym stanowisku dopiero od niecałych 2 lat.
Idealnym przykładem spółki z drugiej grupy jest Neuca (NEU). Jej właścicielem jest Kazimierz Herba. Historia firmy sięga roku 1990, kiedy to mama pana Kazimierza prowadząc aptekę miewała problemy z jej zaopatrzeniem. Syn chcąc pomóc w rozwiązaniu problemu założył swoją hurtownię leków o nazwie Torfarm, która z czasem została zmieniona właśnie na Neuca. Pan Kazimierz pozostawał prezesem swojej firmy przez pierwsze 18 lat jej istnienia. Po tym czasie odszedł na biznesową emeryturę. Wciąż pozostaje (wraz z żoną) głównym akcjonariuszem spółki.
Pomijając dylematy moralne, dziś zastanowimy się, które z tych podejść jest lepsze? Lepsze w rozumieniu: "pozwala osiągnąć długoterminowy sukces firmy".
Z jednej strony podejście typowo biznesowe powinno być bardziej nastawione na zysk, a do tego prezesami w takich firmach zwykle są wytrawni managerowie. Z drugiej minusem takiego podejścia może być brak lojalności prezesa / właściciela (może to być jeden z wielu biznesów jednego właściciela, który zdecyduje, że nie warto już dalej w niego brnąć).
Podejście drugie (nazwijmy je roboczo: "rodzinne") jest lustrzanym odbiciem pierwszego. Prezes / właściciel zwykle nie jest zawodowym managerem. Do tego emocjonalne powiązanie z firmą nie pozwala mu zrezygnować gdy robi się ciężko. Może to być odbierane jako zaleta pomagająca wydostać się z kryzysu, ale też jako wada i brak umiejętności obiektywnej oceny, kiedy należy przyznać że pomysł nie wypalił.
Aby ocenić, które podejście jest lepsze zrobiłem prosty mini-test. Zajrzałem do rocznika giełdowego z 2012 r., aby zobaczyć, które 40 spółek wchodziło w tamtym czasie w skład indeksu mWIG40. Dla każdej z tych spółek sprawdziłem dwie rzeczy:
Po drugiej stronie barykady mamy 20 spółek typowo biznesowych, z których tylko dwie poradziły sobie z wielkim kryzysem 2008 r. i obecnie są notowane wyżej (Budimex i Kęty). Wszystkie pozostałe spółki z tej grupy notowane są obecnie poniżej swoich szczytów z 2007 r. Co więcej, aż 10 spółek czyli 50% całej grupy straciło od szczytu ponad -90% co spokojnie można nazwać bankructwem.
Inwestorzy z krótszym stażem mogą nawet nie kojarzyć niektórych nazw z listy upadłych spółek, gdyż po bankructwie zostały one usunięte z giełdy, ale swego czasu były to nazwy rozpalające fora inwestorskie do czerwoności. Sam fakt, że w pewnym momencie swojego istnienia znajdowały się mWIG40 (czyli w rankingu największych spółek na GPW zajmowały miejsca pomiędzy 21 a 60) mówi o ich kapitalizacji.
To oczywiście tylko jeden mały test z losowego roku (2012) i przykładowego indeksu mWIG40. Idealnie byłoby go powtórzyć na większej próbce spółek z innych lat i/lub z innych indeksów. Jeśli jednak nie będzie żadnych zaskoczeń i większe testy potwierdzą ten dzisiejszy to można będzie powiedzieć, że:
Pomijając dylematy moralne, dziś zastanowimy się, które z tych podejść jest lepsze? Lepsze w rozumieniu: "pozwala osiągnąć długoterminowy sukces firmy".
Z jednej strony podejście typowo biznesowe powinno być bardziej nastawione na zysk, a do tego prezesami w takich firmach zwykle są wytrawni managerowie. Z drugiej minusem takiego podejścia może być brak lojalności prezesa / właściciela (może to być jeden z wielu biznesów jednego właściciela, który zdecyduje, że nie warto już dalej w niego brnąć).
Podejście drugie (nazwijmy je roboczo: "rodzinne") jest lustrzanym odbiciem pierwszego. Prezes / właściciel zwykle nie jest zawodowym managerem. Do tego emocjonalne powiązanie z firmą nie pozwala mu zrezygnować gdy robi się ciężko. Może to być odbierane jako zaleta pomagająca wydostać się z kryzysu, ale też jako wada i brak umiejętności obiektywnej oceny, kiedy należy przyznać że pomysł nie wypalił.
Aby ocenić, które podejście jest lepsze zrobiłem prosty mini-test. Zajrzałem do rocznika giełdowego z 2012 r., aby zobaczyć, które 40 spółek wchodziło w tamtym czasie w skład indeksu mWIG40. Dla każdej z tych spółek sprawdziłem dwie rzeczy:
- Czy jest to firma typowo biznesowa (gr. 1) czy rodzinna (gr. 2).
- Jak zmienił się jej kurs akcji na giełdzie od szczytu hossy w wakacje 2007 r. do dnia obecnego.
Ze zbioru usunąłem te spółki:
- których głównym akcjonariuszem jest skarb państwa. Z oczywistych względów nie są to spółki rodzinne, ale nie chciałem ich wrzucać do jednej grupy z firmami typowo biznesowymi.
- które są bankami. Banki także nie są firmami rodzinnymi, ale w oczywisty sposób odróżniają się od standardowych spółek typowo biznesowych.
- które nie był na giełdzie przed wielkim krachem z 2008 r. Brak danych historycznych uniemożliwiałby moją analizę tego jak spółka poradziła sobie z kryzysem.
W ten sposób ze zbioru 40 spółek usuniętych zostało 11.
Chciałem w ten sposób sprawdzić czy w długim terminie (zawierającym duży kryzys) jeden rodzaj prowadzenia biznesu będzie górował nad drugim w sensie zmian ceny akcji danej spółki.
Wyniki okazały się być zaskoczeniem. Oto one:
Pierwsza kolumna to nazwa spółki (niektóre z nich nie są już obecnie notowane na GPW lub zmieniły swoją nazwę). Druga to przydział spółki do odpowiedniej grupy pod kątem "rodzinności". Spółki typowo biznesowe mają tam cyfrę "0". Spółki rodzinne mają "1". Ostatnia kolumna to zmiana kursu akcji od szczytu w 2007 roku do obecnej chwili (lub chwili zniknięcia z giełdy dla spółek już nienotowanych).
Gdy zobaczyłem te wyniki przeżyłem szok. Okazuje się, że spółki rodzinne stanowią ok. 1/3 zbioru (9 sztuk). Wszystkie spółki z tej grupy obecnie są notowane wyżej niż w szczycie z 2007 r. Żadna z nich nie zbankrutowała i nie została usunięta z giełdy.
Po drugiej stronie barykady mamy 20 spółek typowo biznesowych, z których tylko dwie poradziły sobie z wielkim kryzysem 2008 r. i obecnie są notowane wyżej (Budimex i Kęty). Wszystkie pozostałe spółki z tej grupy notowane są obecnie poniżej swoich szczytów z 2007 r. Co więcej, aż 10 spółek czyli 50% całej grupy straciło od szczytu ponad -90% co spokojnie można nazwać bankructwem.
Inwestorzy z krótszym stażem mogą nawet nie kojarzyć niektórych nazw z listy upadłych spółek, gdyż po bankructwie zostały one usunięte z giełdy, ale swego czasu były to nazwy rozpalające fora inwestorskie do czerwoności. Sam fakt, że w pewnym momencie swojego istnienia znajdowały się mWIG40 (czyli w rankingu największych spółek na GPW zajmowały miejsca pomiędzy 21 a 60) mówi o ich kapitalizacji.
To oczywiście tylko jeden mały test z losowego roku (2012) i przykładowego indeksu mWIG40. Idealnie byłoby go powtórzyć na większej próbce spółek z innych lat i/lub z innych indeksów. Jeśli jednak nie będzie żadnych zaskoczeń i większe testy potwierdzą ten dzisiejszy to można będzie powiedzieć, że:
- Spółki "rodzinne" radzą sobie na giełdzie znacznie lepiej niż spółki typowo biznesowe.
Z 10 spółek z dzisiejszego testu, które zbankrutowały wszystkie były z grupy tych typowo biznesowych.
Ta skłonność spółek rodzinnych do niebankrutowania i wychodzenia z kryzysów mogłaby być rewelacyjnym kryterium do omawianego ostatnio portfela "aż po grób". (choć oczywiście w standardowych strategiach też mogłaby się przydać).
Zaczynając ten test spodziewałem się, że albo nie uda mi się znaleźć żadnej znaczącej różnicy pomiędzy grupami lub wręcz, że spółki prowadzone typowo dla pieniędzy będą miały delikatną przewagę. No bo przecież skoro to biznesy rodzinne radzą sobie lepiej, to dlaczego jeszcze nie zdominowały gospodarki / giełdy?
Wyjaśnień może być kilka:
- Przyglądaliśmy się spółkom rodzinnym, które już osiągnęły wysoki poziom (dostanie się do mWIGu40). Najprawdopodobniej jest tak, że sporo małych spółek rodzinnych nigdy nie wychodzi powyżej pewnego poziomu i dlatego nie widzimy jak duży odsetek z nich bankrutuje (bo nigdy nie urosły na tyle aby zbliżyć się do wejścia na giełdę). To co odkryliśmy dzisiaj należałoby precyzyjniej określić jako: "Jeśli spółka rodzinna dzięki umiejętnościom właściciela / szczęściu urośnie na tyle, aby dostać się na giełdę to wtedy zyskuje przewagę na spółkami typowo biznesowymi". Większość nie ma tych umiejętności / szczęścia.
- Nasz test pokazał że ok. 2/3 spółek na giełdzie to spółki typowo biznesowe. Dla właścicieli takich spółek giełda jest często sposobem na wyjście z inwestycji. Rozkręcali oni jakiś biznes wkładając swój kapitał. Gdy dotarli do momentu, gdzie nie widzą dalszych możliwości rozwoju, stworzyli ładny prospekt i sprzedali akcje inwestorom zostając milionerami. W tym momencie spółka może już upaść, a oni rozkręcą kolejny biznes.
W przypadku spółek rodzinnych mam wrażenie, że wejście na giełdę nie jest postrzegane jednoznacznie pozytywnie, gdyż właściciel wiedząc, że ma dobry pomysł na biznes, woli wziąć kredyt i go spłacać, niż oddawać innym udział w zyskach. Dlatego dobrze prosperujące duże spółki rodzinne nie walą drzwiami i oknami na GPW mimo iż ta chętnie by ich przyjęła.
Co myślicie o tym teście? Wiedzieliście, że występuje aż tak duża dysproporcja pomiędzy spółkami rodzinnymi, a typowo biznesowymi? Korzystacie z takiego podziału w waszych systemach?
Jeśli wpis Ci się podoba zapisz się na newsleter, aby nie przegapić nowych artykułów: | Zapisz się |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz