Główny wniosek zeszłotygodniowego artykułu jest taki, że pieniądze wydrukowane w ramach programów typu QE będą już tylko przyrastać, a przyszłość w której dodruki miałyby być odwracane, nie nadejdzie. Taka teoria rodzi bardzo ważne pytanie, które kilka osób zadało w komentarz: "A co z inflacją?". Przecież historia dostarcza nam masy przykładów, w których finansowanie długu dodrukiem pieniądza kończyło się hiperinflacją. Dlaczego tym razem miałoby być inaczej?
Dobrym kontrargumentem jest tu obecna sytuacja. Era dodruków rozpoczęła się w trakcie kryzysu z 2008 r. Oznacza to, że trwa już 12 lat. W trakcie tych 12 lat banki centralne raz dodrukowywały pieniądze, raz je niszczyły. Trend tych działań jest jedna wyraźny. Poniższy wykres pokazuje, że w dłuższym rozrachunku nowych pieniędzy tylko przybywa.
Można by więc powiedzieć, że skoro dodruki powodują inflację, to dlaczego pomimo 12 lat programów QE inflacja w US i EU wciąż jest niska:
Przez chwilę wydawało się, że Japonii uda się osiągnąć cel rozdmuchania inflacji, gdyż w okolicach 2014/15 r. udało się ją zwiększyć do 3-4%. Jednak już po roku znów nie było po niej śladu:
Można więc powiedzieć, że banki centralne aktywnie próbują rozkręcić inflację, ale po 12 latach prób, wciąż jej nie widać. Wytłumaczeniem tego zjawiska wydaje się być teoria mówiąca, że dodrukowane pieniądze nie trafiają do realnej gospodarki. Zamiast tego powodują inflację, ale w świecie finansów, windując wyceny instrumentów oraz w dużej mierze po prostu leżą w bankach jako nadmiarowe rezerwy.
Problem z tym wyjaśnieniem jest taki, że okazuje się, że te nadmiarowe rezerwy powoli "przeciekają" do realnej gospodarki. Można to wyjaśnić tym, że bank mając zbyt dużo taniej gotówki będzie próbował rozdać jej jak najwięcej w postaci kredytów, nawet jeśli mają one być nieco mniej oprocentowane. Lepszy mały zysk niż jego brak.
Skoro tak to pojawia się pytanie: "Dlaczego ta powoli przeciekająca do realnej gospodarki nowa gotówka na przestrzeni 12 lat nie wywołała inflacji?"
W dzisiejszym artykule omówimy sobie teorię, która wydaje się na to pytanie całkiem nieźle odpowiadać.
Opiera się ona na założeniu, że ludzi można zachęcić do wzięcia jeszcze tańszego kredytu tylko do pewnego stopnia. Obecne zasady działania banków centralnych, opierają się na takiej zależności, że jeśli mamy kryzys to obniżając stopy procentowe sprawimy, że banki będą bardziej chętne dawać ludziom tańsze kredyty, a więc więcej ludzi weźmie nowy kredyt niż zrobiłoby to, gdyby kredyt nadal był droższy.
Problem w tym rozumowaniu wydaje się być taki, że skupia się tylko na jednej stronie transakcji - na banku, milcząco zakładając, że konsument / firma, zawsze będą chętni do wzięcia kredytu, gdy zaoferujemy mu lepsze warunki. A co jeśli konsument / firma powie, że on nie chce już nowych kredytów, bo chciałby najpierw spłacić te które nagromadził przez ostatnie lata? Wtedy role się odwracają i o ile wcześniej to konsument musiał się starać o kredyt w banku, w takiej sytuacji to bankowi bardziej zależy, że komuś tego kredytu udzielić
Poparciem tej teorii wydaje się być wykres tego jaki odsetek swojego dochodu (po opłaceniu niezbędnych kosztów) obywatele danego kraju odkładają w formie oszczędności:
W przypadku Japonii możemy wyróżnić 4 okresy:
- do 1984 r. stopa oszczędności (SR) była relatywnie niska i spadająca
- od 1984 r. do 2000 r. - SR rosła
- od 2000 r. do 2014 r. - SR była stabilna
- od 2014 r. - SR eksplodowała w górą.
Aktualna wartość SR dla Japonii jest znacznie wyższa niż historyczna średnia. Japończycy odkładają aż 27% tego co zarobią (już po dokonaniu przymusowych opłat).
Im więcej ludzie oszczędzają, tym mniej pieniędzy idzie na inwestycja w lokalne firmy / na konsumpcję, czyli wszystko to co silna gospodarka lubi.
W Japonii dynamiczny wzrost stopy oszczędności zaczął być widoczny w momencie gdy Japonia przyspieszała z dodrukiem pieniędzy. Choć sam moment synchronizacji może być przypadkiem to samo zjawisko wydaje się pokazywać, że banki zachęcane do rozdawania tańszych kredytów (poprzez dodruk) nie mogą tego robić, bo ludzie w czasach, które uważają za trudne wolą po prostu oszczędzać, a nie brać kolejny kredyt, niezależnie od tego jak tani.
Oto jak analogiczny wskaźnik zmieniał się w historii dla USA:
Tu nie obserwujemy aż tak dynamicznej zmiany jak dla Japonii, ale patrząc na punktu zwrotne możemy następująco opisać 3 widoczne na wykresie okresy:
- do 1974 r. stopa oszczędności (SR) rosła. Do tej okolicy dolar miał pokrycie w złocie na podstawie systemu z Bretton Woods. Oszczędzanie było modne.
- od 1974 r. do 2007 r. SR spadała. W 1973 r. Bretton Woods się załamał, a Stany odłączyły dolara od złota, co nadało braniu kredytów nową jakość. Ludzie w tym okresie zauważyli, że wzięcie kredytu np. na rozwój własnej firmy jest lepszym sposobem na bogacenie się niż zwykłe oszczędzanie.
- od 2007 r. SR rośnie. W 2008 r. gospodarka USA otrzymała potężny cios, a FED rozpoczął erę dodruków. Od tego czasu ludzie w USA coraz chętniej oszczędzają.
Okazuje się, że pomimo tego, że kredyty w USA stały się tanie jak nigdy, to ludzie zaczęli więcej oszczędzać. Kolejne obniżenie oprocentowania nic w tej kwestii nie zmieniło.
Co ciekawe w Europie sytuacja wygląda inaczej. O ile kraje z poza strefy Euro znane z niskich stóp procentowych jak Szwecja i Szwajcaria także wpisują się w trend rosnącej stopy oszczędności ...
... to już sama strefa Euro nie:
bo choć w ostatnim roku stopa oszczędności wyraźnie poszła w górę, to wieloletni trend się raczej spadkowy. To rodzi pytanie o przyczynę takiej rozbieżności, pomiędzy oszczędzającymi od wielu lat Japończykami i Amerykanami, a brakiem takiego zjawiska u Europejczyków, na które na obecny moment nie mamy odpowiedzi.
Podsumowując dzisiejszą teorię można by powiedzieć, że QE nie spowodowały inflacji w Japonii i USA, ponieważ odpływ pieniędzy z gospodarki w wyniku zwiększonej tendencji ludzi do oszczędzania zrównoważył cały proinflacyjny efekt przeciekających powoli dodruków.
Jeśli to prawda, to możemy oczekiwać, że efekt ten będzie się utrzymywał i pomimo nowych dodruków, inflacja wciąż się w tych krajach nie pojawi. Być może jest on wręcz podtrzymywany przez sprzężenie zwrotne działające na zasadzie: "Skoro jest tak źle, że rząd musi stosować plany ratunkowe, to lepiej zacznę trochę więcej oszczędzać, bo kto wie co przyniesie przyszłość".
Jestem ciekaw co myślicie o tej teorii? Z jednej strony wydaje się dobrze tłumaczyć dlaczego dodruki nie wywołały inflacji, a z drugiej przypadek Strefy Euro, w której stopa oszczędności nie wzrosła pomimo dodruków pokazuje, że tłumaczy ona wszystkiego.
Jeśli wpis Ci się podoba zapisz się na newsleter, aby nie przegapić nowych artykułów: | Zapisz się |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz