W ostatnim czasie zaczęły pojawiać się sygnały (opisane np. tu i tu) sugerujące, że obecnie trwająca w Europie / Polsce hossa (lub może lepiej nazwać ją pseudo-hossą) za kilka miesięcy się skończy. Dzieje się to w momencie, w którym Stany Zjednoczone od ponad roku regularnie (choć dość leniwie) podnoszą stopy procentowe:
To jak wiemy wpływa na gospodarkę hamująco. Jednocześnie FED jak się wydaje, definitywnie zakończył swoje programy luzowania (QE), a wręcz kilka miesięcy temu pojawił się deklaracje o planach odwracania QE.
Wiedząc jak bardzo dodrukowane pieniądze pomogły giełdom, w czasie odwracania QE możemy spodziewać się odwrotnego zjawiska.
Po co USA podnosi stopy procentowe i wycofuje się z QE? Dane makroekonomiczne pokazują, że gospodarka USA jest obecnie w najlepszej kondycji o wielu lat. Bezrobocie jest niskie. PKB jest wysokie. Inflacja jest idealnie w celu. Nadszedł czas, aby zabrać jej dodatkowe boczne kółka w postaci zaniżonych stóp i programów QE. Gdyby FED tego nie zrobił, to w czasie kolejnej bessy, która prędzej czy później by nadeszła, nie miałby żadnej możliwości wpływania na rynek, gdyż stopy i tak byłyby już na zerowym poziomie, a ogromny bilans papierów nagromadzonych w ramach QE utrudniałby przeprowadzenie kolejnych tego typu programów.
W skrócie FED uważa, że gospodarka USA jest w na tyle dobrej kondycji, że powolne zaciskanie pasa nie wyrządzi jej wielkiej krzywdy.
Wiedząc, że według cykliczności kolejna ogólnoeuropejska bessa wypada za kilka miesięcy, czy możemy spodziewać się, że najbliższa bessa w USA wywołana podwyżkami stóp procentowych i odwracaniem programów QE, także pojawi się w podobnym terminie?
Taki scenariusz wydaje się wspierać bardzo duża korelacja pomiędzy indeksami w USA i np. w Niemczech:
Przy obecnym poziomie powiązań pomiędzy gospodarkami ciężko wyobrazić sobie bessę szalejącą w Europie, ale nie dotykającą USA (i odwrotnie).
Jest jednak pewien dość wiarygodny wskaźnik makroekonomiczny, który co prawda sugeruje, że USA zbliża się nieuchronnie do kolejnego wielkiego krachu, ale jeszcze nie teraz. Mowa tu o różnicy pomiędzy oprocentowaniem 10 letnich i 2 letnich obligacji skarbowych. Dokładne omówienie tego wskaźnika można znaleźć tutaj.
W uproszczeniu wskaźnik ten można wyjaśnić w ten sposób: Jeśli rząd przyszedłby do Ciebie i zaoferował inwestycję w obligacje skarbu państwa proponując do wyboru, albo inwestycję 2 letnią, albo 10 letnią, to którą byś wybrał? Odpowiesz zapewne, że to zależy od zaoferowanego oprocentowania. Załóżmy, że obie wersje wypłacają rocznie 3% odsetek. W takiej sytuacji zwykle inwestorzy preferowaliby obligacje 2 letnie, gdyż dają one zarobić tyle samo co 10 letnie w ciągu pierwszych 2 lat, a nie zmuszają do zamrażania kapitału aż na 10 lat. Po dwuletniej inwestycji mógłbyś po prostu kupić kolejną 2 letnią obligację.
Rządowi zależy jednak na długoterminowym finansowaniu, więc standardowo, aby zachęcić inwestorów do kupna obligacji 10 letnich oferuje w ich ramach nieco lepsze warunki niż na obligacjach 2 letnich. Zjawisko to można zaobserwować np. na stronie z aktualnymi stawkami obligacji polskiego rządu.
Na wykresie czerwonymi elipsami zaznaczyłem miejsca gdzie różnica pomiędzy oprocentowaniem 10 letnich i 2 letnich obligacji przechodzi na stronę ujemną, a wiec są to momenty, gdy rząd z jakiegoś powodu proponuje Ci większe odsetki jeśli kupisz obligację 2 letnią, niż jeśli kupisz obligację 10 letnią. O tym skąd się biorą takie sytuacje dokładniej pisałem tutaj, dziś jednak skupimy się na tym, że są bardzo niecodzienne i zwiastujące kłopoty sytuacje.
W ciągu ostatnich 40 lat w USA do tego typu sytuacji dochodziło 4-krotnie. Obecnie zbliżamy się do 5 przypadku.
Te 4 sytuacje zdarzyły się odpowiednio w:
- sierpniu 1978 r.
- styczniu 1989 r.
- czerwcu 1998 r.
- grudniu 2005 r.
Po każdej z tych sytuacji dynamika PKB w USA spadała poniżej zera po następującym czasie:
- 1,5 roku
- 1,5 roku
- 2,8 roku
- 2 lata
Aktualnie różnica pomiędzy 10 letnimi i 2 letnimi obligacjami USA wynosi ok. 0.6 p.p. (Jeszcze rok temu było to ok 1.2 p.p). Trend spadkowy jest wyraźny i jest bardzo prawdopodobne, że i tym razem spread pomiędzy obligacjami zejdzie do strefy ujemnej. Jeśli obecne tempo spadku się utrzyma, to powinniśmy zobaczyć ujemny spread na obligacjach USA na przełomie 2018/19 roku.
Do tej daty należałoby dodać okres zwłoki jaki historycznie występował pomiędzy zanikiem spreadu, a zejściem dynamiki PKB do strefy ujemnej (1,5 roku - 2,8 roku). W wyniku otrzymujemy przedział od lipca 2020 roku do października 2021 roku. Dopiero w tym okresie dynamika PKB w USA miałaby stać się ujemna.
Oczywiście giełdy zwykle dyskontują problemy z wyprzedzeniem, ale wliczając je i tak bessę w USA moglibyśmy prognozować najwcześniej na okolice wakacji 2019 r.
Nie pokrywa się to z europejską bessą planowaną na wakacje 2018 r. Pojawiają się pytania:
- Czy europejska (w tym Polska) hossa niejako wspierana siłą USA przedłuży się aż do 2019 r. aby dopiero wtedy wspólnie rozpocząć masowe spadki?
- Czy może jednak cykliczne pogorszenie w Europie już w 2018 r. przyspieszy ujawnianie słabości gospodarki USA?
Który z tych scenariuszy jest Wam bliższy? A może żaden i macie swój alternatywny? Dajcie znać w komentarzach.
Jeśli wpis Ci się podoba zapisz się na newsleter, aby nie przegapić nowych artykułów: | Zapisz się |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz