poniedziałek, 24 października 2016

Dolar będzie bezwartościowy najpóźniej za 33 lata

Kraje na całym świecie są coraz bardziej zadłużone. Mogłoby się wydawać, że ich zadłużenie może rosnąć jeszcze długo, bo skoro wczoraj wynosiło 80% PKB, dziś wynosi 105% PKB, to dlaczego jutro nie miałoby wynosić 150% PKB. Dziś przedstawię scenariusz jakim podąży świat, aż do drastycznej utraty wartości przez dolara.

Dziś znów posłużymy się przykładem USA, gdyż dane dla nich sięgają najdalej wstecz jednak podobny problem dotyka większości zamożnych krajów. Poniższy wykres pokazuje zadłużenie USA:


Myślę, że nikogo nie dziwi, że USA nie tylko nie spłaca swojego zadłużenia, ale stale je powiększa. Sama kwota zadłużenia nie mówi nam jednak zbyt wiele, gdyż razem z nią rośnie cała gospodarka (PKB), więc znacznie lepszym wskaźnikiem ciężaru jaki narzuca dług jest stosunek zadłużenia do PKB danego kraju:


Obecna wartość długu w stosunku do PKB dla USA to ok. 106,4% PKB. Nie jest to najwyższa wartość w historii USA. Poprzednio w podobnych rejonach USA znalazło się w okolicach II wojny światowej (czerwona elipsa na wykresie). Z punktu widzenia cykli Kondratieffa, była to trzecia wielka zima. W czasie jej trwania w ciągu ok. 7 lat na skutek inflacji amerykanie stracili połowę swoich oszczędności.

Największym ciężarem związanym z długiem jest tak na prawdę nie on sam, ale odsetki jakie trzeba od niego płacić. Poniższy wykres pokazuje jaką część przychodów (głównie z podatków) rząd USA musiał przeznaczać na płacenie odsetek od długu:


Widzimy, że w okolicach II wojny światowej aż 12% - 14% przychodów państwa szło na obsługę długu. Później wraz ze spadkiem zadłużenia w stosunku do PKB jego brzemię nieco zmalało i ustabilizowało się na poziomie ok. 7% przychodów.

Wszystko się zmieniło, gdy w okolicach 1980 roku USA przyjęło politykę ostrego podnoszenia stóp procentowych i te osiągnęły ekstremalny poziom 20%.


(Była ona ostatnią deską ratunku przed bankructwem USA na skutek niemal całkowitej dewaluacji dolara). Ten ruch, choć z jednej strony był ratunkiem, z drugiej ekstremalnie zwiększył koszt obsługi długu, gdyż wyższe stopy procentowe oznaczają, że trzeba płacić wyższe odsetki. Obsługa długu zaczęła pochłaniać aż 18% rządowych przychodów. To sprawiało, że rząd musiał się coraz bardziej zadłużać, aby móc płacić bieżące odsetki.

Nieco wytchnienia przyniósł Stanom internet. Rozwój przemysłu z nim związanego rozruszał PKB na tyle, że ciężar długu zaczął maleć. Niestety po 2000 roku okazało się, że spora część nowego przemysłu była wydmuszką i bańka internetowa pękła. Wraz z nią przyszło zmniejszenie stóp procentowych, które z punktu widzenia obsługi długu było zbawienne. Jego koszty znów spadły poniżej 10% przychodów rządowych.

 Kolejne pęknięcie bańki na akcjach w 2007 roku było powtórką z rozrywki. Gospodarka wpadła w kłopoty co zwiększyło stosunek długu do PKB, jednak równoczesna obniżka stóp procentowych sprawiła, że ciężar płaconych odsetek praktycznie się nie zmienił. Dziś utrzymuje się on poniżej 8%.

To bardzo ważne, abyśmy zrozumieli, że obecny dość niski ciężar obsługi długu jest bezpośrednim skutkiem niskich stóp procentowych w USA.

Dla lepszego zrozumienia jak duży wpływ na ciężar długu mają stopy procentowe poniżej widzimy symulację ciężaru długu w przypadku, gdyby stopy procentowe zostały podniesione na kilka lat do 5%.


Koszt obsługi długu stałby się rekordowy i sięgnąłby ok. 20% przychodów rządowych. Pamiętajmy jednocześnie, że stopa procentowa wynosząca 5% nie jest jakąś ekstremalnie wysoką wartością. Jeszcze w 2007 roku w USA stopa procentowa wynosiła właśnie tyle. Wieloletnia średnia za ostatnie 200 lat wynosi ok. 6%. (Obecna stopa procentowa w USA wynosi zaledwie 0,5%).

Oznacza to, że USA obecnie nie ma problemu z obsługą zadłużenia tylko i wyłącznie dlatego, że ma niskie stopy procentowe. Gdyby zostały one podniesione do okolic wieloletniej średniej, USA byłoby w najgorszej sytuacji w historii swojego istnienia.


Ale to nie wszystko. Drugim filarem problemów w USA (i całym zamożnym świecie) jest opieka zdrowotna. Każdy kraj ma coś na wzór naszego ZUSu, który zbiera składki od pracujących i wypłaca świadczenia emerytom, rencistom itp. Niestety z kształtu piramidy ludności wynika, że nasz świat staje się coraz bardziej światem starych ludzi, w którym osób pracujących jest coraz mniej, a osób pobierających świadczenia jest coraz więcej.

Poniższy wykres prezentuje jaką część przychodów rządowych USA przeznacza na świadczenia emerytalne, rentowe, zdrowotne.


Tu widzimy jednoznaczny trend wzrostowy. W okolicach drugiej wojny światowej, gdy programy społeczne dopiero się rozkręcały ich koszt dla USA był praktycznie zerowy, gdyż było sporo rąk do pracy i niewielu emerytów, którzy mogli otrzymać świadczenia. Przez ponad 70 lat to się zmieniło i obecnie aż 60% zebranych przez rząd przychodów idzie na świadczenia emerytalne/zdrowotne, a wartość ta na dłuższą metę będzie tylko rosnąć.

Jeśli połączymy na jednym wykresie wydatki związane z obsługą zadłużenia i ubezpieczeniami społecznymi otrzymamy taki wykres:


W perspektywie ostatnich 70 lat ciężar tych dwóch kategorii rósł mniej więcej o 0,9 p.p. rocznie. To oznacza, że jeśli wszystko pozostanie tak jak obecnie za ok. 33 lata suma wydatków na obsługę długu i świadczenia społeczne w USA osiągnie 100% przychodów. Na całą resztę od zbrojeń przez edukację do administracji publicznej i straży pożarnej nie starczy pieniędzy.

Jest to oczywiście długa wersja wydarzeń zakładająca, że ciężar odsetek od długu nie będzie rósł, a więc, że przez najbliższe 33 lata USA nie podniesie znacząco stóp procentowych. Coś takiego jeszcze nigdy nie miało miejsca w historii i najprawdopodobniej również tym razem się nie wydarzy.

O tym, w którą stronę będą szły decyzje polityków można uzyskać nieco informacji od Japonii, która wyprzedza resztę świata zarówno pod kątem starzenia się społeczeństwa, jak i rozmiaru długu, w wyniku czego każdego roku rząd Japonii ma deficyt sięgającą 36% przychodów.



Dla porównania zarówno Polska jak i USA będą miały w tym roku deficyt sięgający 18% przychodów zebranych z podatków.

Dług Japonii jest tak wielki, że Japonia jest w stanie istnieć w obecnej postaci tylko dzięki bardzo niskim stopom procentowym. Średnie oprocentowanie długu Japonii to obecnie 1,2% i dzięki polityce ujemnych stóp procentowych wciąż spada.

Ale zaraz. Skoro z budżetami krajów jest tak źle to kto im w ogóle pożycza pieniądze? Czy liczba pożyczkodawców nie powinna maleć, a ci co zostają nie powinni żądać wyższych odsetek w zamian za wyższe ryzyko? Przecież dokładnie to miało miejsce, gdy w 2011 roku Grecja była bliska bankructwa. Oprocentowanie jej 10 letnich obligacji podskoczyło w pewnym momencie powyżej 30%.


Rozwiązaniem zagadki są programy skupu aktywów realizowane przez banki centralne (QE itp.). W ich ramach banki centralne skupują obligacje własnego kraju po to, aby obniżyć koszt obsługi długu. Poniższy wykres pokazuje jaką część całego długu własnego kraju posiadają banki centralne:


Jest on nieco nieaktualny, gdyż Wielka Brytania (UK) znów zaczęła skupować swoje obligacje, więc fioletowy wykres powrócił do wzrostów.

Jeszcze w 2008 roku średni stan posiadania własnych obligacji wśród USA, Japonii, Strefy Euro i Wielkiej Brytanii wynosił ok. 5%. Obecnie przekracza on. 20%. Po prostu kraje chcąc się upewnić, że stopy procentowe pozostaną niskie (a więc również odsetki od długu pozostaną niskie), zaczęły same stawać po stronie kupujących obligacje na rynku, a to sztucznie zwiększyło na nie popyt, dzięki czemu oprocentowanie spadło.

Teoretycznie jest to całkiem niezła strategia. Wyobraźmy sobie, że dochodzi do tego, że niemal wszystkie obligacje wyżej wymienionych krajów znajdują się w rękach ich banków centralnych. Dzięki temu są one w stanie w pełni kontrolować ich oprocentowanie, a skoro tak to ustawiają je na poziomie 0%, dzięki czemu brzemię długu jest zerowe. Po prostu niezależnie od tego ile będzie wynosił dług kraju i tak jego oprocentowanie będzie zerowe.

Minus takiej strategii jest jeden. Gdy tylko z jakiegokolwiek powodu pojawi się zaczątek inflacji, ten kraj nie będzie sobie w stanie z nią poradzić. Dlaczego? Normalnie, gdy inflacja rośnie wystarczy, że bank centralny podniesie stopy procentowe lub zacznie wyprzedawać posiadane przez siebie obligacje swojego kraju.

Pamiętajmy jednak, że obecne zadłużenie krajów nie pozwala im na podnoszenie stóp procentowych. Gdy tylko to zrobią ,ciężar rosnących odsetek od długu stanie się niemożliwy do udźwignięcia. Jeśli bank centralny spróbuje sprzedać posiadane obligacje to nagle okaże się, że prawdziwy rynek wycenia ryzyko bankructwa kraju znacznie wyżej i strata banku centralnego będzie ogromna. Ta ogromna strata przełoży się na stratę w budżecie, na co rząd także nie może sobie pozwolić.

W ten sposób okaże się, że banki centralne, które obecnie skupują aktywa, nie będą się ich w stanie nigdy pozbyć, a do tego stracą możliwość podnoszenia stóp procentowych bez jednoczesnego spowodowania bankructwa swojego kraju. Gdy tylko ludzie zauważą, że rząd nic nie robi z inflacją, ta rozpędzi się jeszcze bardziej tworząc powtórkę z lat 40' i lat 70' XIX wieku. Z tym, że tym razem dewaluacja walut będzie znacznie głębsza.

Dla osób wizualizujących sobie światowy armagedon może to być rozczarowanie, gdyż tak jak w wielu podobnych sytuacjach w przeszłości, w okresie hiperinflacji co prawda ludzie stracą swoje oszczędności, ale tak samo dewaluacji poddany zostanie dług krajów, który dzięki temu pięknie się skurczy. Wina zostanie zrzucona na obecne rządy. Zostaną wybrane nowe i wszystko zacznie się od początku.

Podsumowując:

  • USA nie będzie w stanie obsłużyć swojego długu jeśli stopy procentowe wzrosną do wieloletnich średnich. (Ten sam problem dotyczy większości zamożnych krajów).
     
  • Tego problemu nie można rozwiązać bez udziału dużej inflacji. Droga którą podąży rząd USA najprawdopodobniej będzie tą samą, którą już kroczy Japonia i Strefa Euro, a więc w USA powróci QE, a stopy procentowe staną się ujemne.
     
  • W pewnym momencie w omawianych krajach zacznie pojawiać się inflacja, z którą bank centralny nie będzie w stanie walczyć, gdyż próba walki oznaczałaby jednocześnie niemożliwe do udźwignięcia brzemię odsetek od długu.
     
  • Pikanterii całości dodaje fakt stale rosnących kosztów przekazywanych na emerytury, renty i ubezpieczenia społeczne.

Jestem ciekaw jak wy to widzicie? Jak według was będzie wyglądała światowa gospodarka za kilkadziesiąt lat?
Jeśli wpis Ci się podoba zapisz się na newsleter, aby nie przegapić nowych artykułów:

Brak komentarzy:

Jeśli po dodaniu Twój komentarz jest niewidoczny, upewnij się czy Twoja przeglądarka ma włączoną opcję obsługi ciasteczek (cookies).

Prześlij komentarz