Na inwestowanie często patrzy się jak na próbę pomnożenia kapitału. Wiąże się ono z ryzykiem. Ryzyko to jest częściowo od nas niezależne (losowość zdarzeń, brak wpływu na wydarzenia o globalnym charakterze na świecie), a częściowo możemy je zmniejszać poprzez poszerzanie wiedzy dziedzinowej i lepsze rozumienie pewnych zjawisk.
Patrząc na inwestowanie w ten sposób, możemy mieć przed nim pewne słuszne obawy, związane chociażby ze świadomością niedoborów we własnej wiedzy czy po prostu niechęcią do niepotrzebnego ryzyka (spokojna głowa jest często więcej warta niż dodatkowy kapitał).
Jednocześnie to co często pozostaje ukryte, to ryzyko jakie ponosimy, w związku z brakiem podjęcia działań. Ryzyko takie zmaterializowało się w ostatnim roku, pod postacią inflacji zbliżającej się do poziomu 20% w skali roku.
W skrócie, taki poziom inflacji oznacza, że każdy kto "zainwestował" w trzymanie oszczędności na koncie w banku, "stracił" niemal 20% kapitału w rok. To rodzi pytanie, czy istnieje jakiś przejściowy grunt pomiędzy potencjalnie stresującym i ryzykownym inwestowaniem, w klasycznym tego słowa rozumieniu, a możliwością ochrony swojego kapitału przed inflacją?
Innymi słowy, czy jeśli jestem przeciętnym człowiekiem, który ma jakieś oszczędności (albo zamierza zacząć je mieć) ale nie chce poświęcać na temat zabezpieczenia swoich finansów więcej niż 10 minut miesięcznie i nie chce stresować się czy mamy hossę czy bessę, albo czy coś urosło czy spadło to czy ma realną możliwość zabezpieczenia się przed zgubnymi skutkami inflacji, która zjada oszczędności leżące na koncie?
Dzisiejszy wpis będzie dokładnie takim "przeglądem opcji", które każdy może wdrożyć, aby nawet jeśli nie "wygrać" z inflacją, to złagodzić jej skutki.