W ciągu ostatnich 14 lat w Polsce zatrudnienie rosło średni o 2% każdego roku.
Zjawisko to jest jednak cykliczne, co oznacza, że były okresy, gdy wartość ta
była większa niż 2%, ale były też takie gdy była mniejsza. Mechanizm tych
wahań jest podobny do tego, który obserwujemy na giełdzie. Gdy widzimy, że
dużo osób dookoła zarabia na akcjach, jest większe prawdopodobieństwo, że sami
też zainteresujemy się tematem (np. 2006-7 r.) Gdy widzimy, że giełda tylko
spada i spada (np. 2018 r.), jest mała szansa, że ktoś kto wcześniej się nią
nie interesował nagle zacznie to robić.
Wracając do zatrudnienia. Jeśli właściciel firmy widzi, że zaczyna dostawać więcej zleceń niż wcześniej, a jego konkurencja jest skora do inwestowania w rozrost, sam też będzie bardziej skłonny zatrudniać nowych pracowników. Problem jest jednak taki, że nie każdy pracownik jest tak samo wartościowy i nie chodzi tu o różnicę w umiejętnościach, ale o różnicę w warunkach jego zatrudnienia.
Pracownik pracujący w czasie "rynku pracodawcy" (czyli wtedy kiedy to pracownik musi zabiegać o to, żeby ktoś chciał go zatrudnić), będzie otrzymywał niższe wynagrodzenie niż taki sam pracownik pracujący w czasie "rynku pracownika" (czyli wtedy kiedy to pracodawca musi zabiegać o to, aby ktoś chciał u niego pracować).
To przekłada się na produktywność takiego pracownika. O samej produktywności, w skali całych krajów pisałem ostatnio. Może się bowiem okazać (podobnie jak dzieje się to na giełdzie), że decyzje pracodawcy podjęte były na wyrost i nowych zleceń od klientów nie ma aż tak dużo, a jako, że dużo konkurencyjnych firm także zabiegało o pracowników, to pensja jaką trzeba wypłacać jest większa niż jego wartość dodana dla firmy.
Gdy pracodawca to zauważy, będzie mniej chętny do zatrudniania kolejnych osób
aż do czasu gdy firma znów nie odzyska swojej produktywności. Mechanizm ten
sprawia, że wykres zmiany zatrudnienia w Polsce w ciągu ostatnich 14 lat
wygląda następująco:
A następnie zaznaczmy momenty, gdy dynamika zatrudnienia osiągała maksimum
powyżej poziomu 3,5%:
Co ciekawe duży spadek, który widzimy na ostatnich danych to okres sprzed
pojawienia się covid-19. Najnowsze dane na tym wykresie obejmują marzec 2020
r. Duży spadek widziany wcześniej (z 2,5% do 1,1%) obejmuje styczeń i luty
2020 r. Oznacza to, że ewentualne spadki zatrudnienia wywołane przez rządowe
zamrożenie gospodarki dopiero muskają ten wykres, a sam trend spadku
dynamiki zatrudnienia rozpoczął się już w 2018 r.
Wróćmy jednak do głównego wątku. Na wykresie widzimy 3 wyraźne szczyty
dynamiki zatrudnienia w Polsce. Nałóżmy na nie wykres indeksu WIG20:
Dalsze ścieżki indeksu WIG20 przez 1,5 roku po takiej synchronizacji
wyglądały następująco:
Okazuje się, że
wszystkie 3 szczyty dynamiki zatrudnienia były dobrymi momentami do
sprzedaży akcji. Do do takich samych wniosków dochodzimy nakładając dynamikę zatrudnienia
na sWIG80:
Co to oznacza?
Średni roczny wzrost zatrudnienia w Polsce w ostatnich latach wynosił 2%.
Sytuacje, w których dzieje się to zdecydowanie szybciej możemy uważać za
sygnały ostrzegawcze przed przegrzaniem. Ostatnią kulminację takiego ryzyka mieliśmy pod koniec 2017 r., gdy
zatrudnienie rosło aż o 4,5% rocznie. Był to kulminacyjny moment rynku
pracownika, który widać także na wykresie dynamiki wzrostu płac w Polsce:
Obecna sytuacja:
Obecnie dynamika wzrostu zatrudnienia spadła z wspomnianych +4,5% rocznie do
+1,1% rocznie (ostatnie dane sprzed covid-19) i do +0,3% rocznie
uwzględniając pierwsze dane obejmujące covid-19, choć najprawdopodobniej w
kolejnych miesiącach zobaczymy bardzo wyraźny dalszy spadek tego wskaźnika.
To rodzi pytanie, czy wskaźnik ten może nam powiedzieć: "Kiedy kupować
akcje?" w podobny sposób jak ostrzega nas kiedy je sprzedać?
Tu sytuacja nie jest jednak aż tak prosta, gdyż odnośnie dołków mamy tylko 2
historyczne sygnały (zamiast 3 dla szczytów):
Na ich podstawie możemy powiedzieć, że
dobrym sygnałem do zakupu akcji był spadek dynamiki zatrudnienia poniżej
poziomu 0%. Choć może się to wydawać kontrintuicyjne, to wytłumaczyć można to tym, że
spadek dynamiki zatrudnienia poniżej 0% oznacza, że przedsiębiorcy
przeżywają trudny okres. Najprawdopodobniej część z nich zbankrutuje. To
jednak zmniejszy konkurencję na rynku i da przewagę tym, który przetrwali.
Giełda reaguje na takie sytuacje wyprzedzająco, ponieważ inwestorzy z
wyprzedzeniem wybierają spółki, które rokują, że nie załamią się pod obecnym
kryzysem, dzięki czemu w kolejną hossę wejdą z przewagą.
Idąc tym tropem moglibyśmy powiedzieć, że z obecną wartością dynamiki
zatrudnienia na poziomie +0,3% zbliżyliśmy się do momentu, w którym warto z
wyprzedzeniem wybrać spółki, które przetrwają kryzys. Trudności analizie
dodaje jednak fakt, że zamrożenia gospodarek mogą przesunąć cały cykl, w
związku z czym być może powinniśmy poczekać z zakupami nieco dłużej niż
zwykle. To jednak już tylko domysły, gdyż nie mamy danych historycznych,
które mogłyby nas w tej chwili wesprzeć, dlatego
dzisiejszy wskaźnik znacznie lepiej sprawdza się w roli ostrzeżenia przed
nadchodzącą bessą
niż informatora o nadchodzącej hossie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz