Na stronach opisujących co nadaje bitcoinowi jego wartość, możemy wyczytać, że jest to możliwość używania go jako pieniądza. Możemy za jego pomocą:
- płacić za towary / usługi
- przechowywać wartość do późniejszego wykorzystania
Dodatkowo, w odróżnieniu od naszych codziennych pieniędzy (złotówek, dolarów), bitcoin posiada dwie ogromne zalety:
- nie podlega pod żadną centralna władzę
- nie może zostać dodrukowany
Wszystko to dzieje się dzięki magii zasad matematyki, która go zabezpiecza, na podobnej zasadzie jak np. zabezpieczane są szyfry.
Zgadzam się, z tym, że to właśnie w tych obszarach leży wartość bitcoina, szczególnie w czasach, gdy dodruki walut, przez nadmiernie zadłużające się rządy, są na porządku dziennym.
Matematyka jednak nie pracuje za darmo. Aby jej magia mogła istnieć, musi być wspierana przez olbrzymią ilość mocy obliczeniowej. To jak duża jest to wartość jest zmienne w czasie, ale możemy przyjąć, że w każdym momencie musi być ona większa od mocy obliczeniowej, którą dysponuje potencjalny złodziej bitcoinów.
To sprawia, że tak jak gwarantem dolara jest amerykański rząd, tak gwarantem bitcoina jest sieć rozproszonych "górników", którzy tę moc obliczeniową dostarczają.
Dostarczanie mocy obliczeniowej wiąże się jednak ze stratami, pod postacią rachunków za prąd i to wcale niemałych. Na dzień dzisiejszy bitcoinowi górnicy zużywają każdego dnia 160 GWh prądu dziennie. Czy to dużo? To tyle prądu ile zużyliby Polacy, gdyby każdy z nich zainstalował sobie w domu dwa piekarniki i ogrzewał nimi mieszkanie przez 24h/dobę. Taki jest koszt niezależności od rządu.
Cena płacona za ten prąd nie jest stała, gdyż górnicy są rozsiani po całym świecie (choć ich główne skupiska są w Chinach gdzie prąd jest najtańszy). Szacuje się, że koszt utrzymywania sieci BTC w obecnym stanie to niecałe 3 mld $ rocznie.
Nietrudno się domyślić, że górnicy muszą zatem otrzymywać za swoją pracę jakieś wynagrodzenie. I tak rzeczywiście jest. Twórca bitcoina stworzył dwa sposoby wynagradzania górników. Pierwszy z nich miał dominować w początkowych latach istnienia sieci, a drugi w późniejszych. Sposoby te to:
- "Dotacja" dla górników za pracę.
- Opłaty uiszczane górnikom przez osoby dokonujące transakcji bitcoinami.
Pierwsza metoda polega na "dodrukowywaniu" bitcoinów i dawaniu ich górnikom jako wynagrodzenie za ich pracę. Taka "wypłata" dawana jest górnikom średnio co 10 min (oczywiście wszystko oparte na matematycznych algorytmach zapewniających sprawiedliwy podział itp.).
Zanim się oburzymy, że: "przecież miało nie być dodruków", warto nadmienić, że pula tych "dodruków" / "dotacji" dla górników jest z góry znana i ograniczona zarówno w wypłacanej wartości jak i czasie. Mniej więcej co 4 lata następuje wspomniany we wstępie: "halving" czyli obniżenie wypłacanej dotacji o połowę (stąd angielska nazwa - halving oznaczająca dzielenie czegoś na połowę):
- Początkowo dotacja ta wynosiła 50 BTC.
- Po 1 halvingu (w 2012 r.) dotacja spadła do 25 BTC.
- Po 2 halvingu (w 2016 r.) dotacja spadła do 12,5 BTC.
- Po 3 halvingu (2 tygodnie temu) dotacja spadła do 6,25 BTC.
Mniej więcej co 4 lata będą przychodzić kolejne halvingi, które będą pozbawiać górników kolejnych części dofinasowania.
Mechanizm ten został zaprojektowany tak, aby w początkowych latach istnienia BTC, gdy będzie on jeszcze w miarę mało popularny, a liczba dokonywanych za jego pomocą transakcji - relatywnie mała, górnikom opłacało się być górnikiem.
Górnicy są oczywiście z takich dofinansowań zadowoleni i chcieliby je otrzymywać jak najdłużej, ale algorytm jest bezlitosny i wraz z upływem czasu poprzez kolejne halvingi wymusza, aby wypłaty dla nich nie pochodziły z dodruków, tylko z prowizji transakcyjnych. Dzięki temu bitcoin będzie mógł pozostać strażnikiem nierozwadniania wartości.
Tak dochodzimy do docelowego sposobu wypłaty wynagrodzenia dla górników: (2. Opłaty uiszczane górnikom przez osoby dokonujące transakcji bitcoinami).
Założenie twórców BTC było takie, aby z czasem bitcoin stał się na tyle popularny, żeby transakcji dokonywanych za jego pomocą było tak dużo, aby można było pobierać niewielki procent każdej transakcji jako prowizję i wypłacać ją górnikom. W tej wersji wynagradzania, nie byłoby już "darmowych obiadów", a więc zysk górników musiałby się stać stratą użytkowników, ale jako, że prowizja byłaby tylko niewielkim ułamkiem przelewanej kwoty, nie byłoby z tym większego problemu
Ile użytkownik miałby zapłacić za przelew? To zależy ile transakcji przetwarzaliby bitcoinowi górnicy. Ponieważ ich koszty są niezależne od liczby przetworzonych transakcji, to im więcej byłoby transakcji tym każda z nich byłaby jednostkowo tańsza.
Np. gdyby w ciągu każdych 10 min na świecie sieć bitcoinowa przetwarzała 1 mln transakcji (czyli mniej więcej tyle ile przetwarza VISA), to aby utrzymać przychody górników na poziomie jaki ma to miejsce dzisiaj (ok. 3 mld $ rocznie) wystarczyłoby, aby każdy przelew kosztował użytkownika
ok. 6 centów czyli ok. 25 gr. Myślę, że to zupełnie akceptowalna prowizja za przelew.
ok. 6 centów czyli ok. 25 gr. Myślę, że to zupełnie akceptowalna prowizja za przelew.
W praktyce pojawił się jednak problem. Choć w kręgach osób zainteresowanych inwestowaniem w kryptowaluty, bitcoin jest znany każdemu, to w szerszym kontekście bitcoin pomimo 10 letniej egzystencji nie zdobył wystarczającej popularności, aby jego użytkownicy dokonywali tak dużo transakcji. Obecnie dokonują ich średnio 300 tys dziennie, co w przeliczeniu na nasze 10 minutowe okienko daje ich tylko ok. 2,1 tys. / 10 min. To oznacza, że aby górnicy mogli zarabiać tyle ile zarabiają obecnie (gdyby ich zarobki pochodziły wyłącznie z prowizji transakcyjnych) dokonanie jednej transakcji w sieci bitcoinowej musiałoby kosztować 27 dolarów (ok. 110 zł).
To z kolei zaburzałoby jedną z fundamentalnych wartości bitcoina wspomnianych na początku, a mianowicie: "można nią płacić za towary / usługi". Ciężko sobie wyobrazić konsumenta, który jest gotów zapłacić 110 zł prowizji przy zakupie np. pizzy kosztującej 25 zł.
To oczywiście przerysowany scenariusz, gdyż na obecny moment, pomimo trzech halvingów, górnicy wciąż otrzymują sporo pieniędzy z "dodruków", dzięki czemu prowizje dla użytkowników są znacznie niższe niż wspomniane, a górnikom nadal opłaca się być górnikiem.
Problem polega jednak na tempie w jakim przyrasta liczba transakcji dokonywanych dziennie. Choć w perspektywie 10-letniej nie wygląda to źle:
to już w perspektywie ostatnich 3 lat ...
... trend jest bardziej boczny niż wzrostowy.
Podobne zatrzymanie wzrostu użycia bitcoina widać też na wykresie pokazującym ilu użytkowników dziennie dokonuje transakcji za jego pomocą:
Do okolic 2017 r. liczba ta wyraźnie rosła, jednak przez ostatnie 3 lata porusza się bardziej znacznie bardziej w bok niż w górę. Obecnie każdego dnia z bitcoina korzysta ok. 730 tys osób na całym świecie (przy założeniu, że jedna osoba korzysta tylko z jednego adresu, co najprawdopodobniej nie jest prawdą). Od 3 lat ta liczba praktycznie się nie zmieniła.
Co to oznacza? Górnicy co 4 lata tracą kolejną dużą porcję zarobków w wyniku mechanizmu obcinania dotacji (halving). W miejsce traconych zarobków powinny wskakiwać prowizje od transakcji dokonywanych przez osoby używające bitcoina, ale jest ich zbyt mało, aby było to możliwe.
W internecie można spotkać się z kilkoma teoriami tłumaczącymi, że są inne sposoby niż zwiększanie popularności bitcoina, na to aby górnicy otrzymali zapłatę. Najczęściej spotykane to:
- Rosnąca cena BTC sprawi, że górnicy pomimo otrzymywania coraz mniejszych dotacji w BTC, w przeliczeniu na dolary będą dostawać wciąż tyle samo (lub nawet więcej dolarów).
- Użytkownicy powinny płacić większe prowizje od transakcji, aby opłacić górników.
- Gdy zyski dla górników spadną, to część z nich (ci z najdroższym prądem) na zasadach wolnego rynku zbankrutuje, dzięki czemu zysk przeznaczony dla górników będzie dzielony na ich mniejszą liczbę, co pozwoli, tym którzy przetrwają, utrzymać rentowność.
- Lightning Network uratuje Bitcoina
Przyjrzyjmy się im po kolei:
1. Rosnąca cena BTC sprawi, że górnicy pomimo otrzymywania coraz mniejszych dotacji w BTC, w przeliczeniu na dolary będą dostawać wciąż tyle samo (lub nawet więcej dolarów).
Rzeczywiście wzrost ceny BTC sprawia, że górnicy pomimo otrzymywania mniejszej wypłaty, licząc w BTC, otrzymują wciąż wystarczająco dużo w przeliczeniu na USD. Problem polega jednak na tym, że nie mamy sposobu aby przewidzieć ile wyniesie cena BTC w przyszłości. Nie ma też żadnego mechanizmu pozwalającego ją kontrolować.
Czasem kusi, aby powiązać mentalnie kurs bitcoina z tym, że bitocinów będzie się pojawiać na rynku coraz mniej (co 4 lata podaż spada o 50% w wyniku halvingu, a limit istniejących bitcoinów, gwarantowany matematycznie, to 21 mln BTC).
W praktyce jednak jest to tylko myślenie życzeniowe polegające na tym, że teoretycznie gdy tzw. hodlerzy (osoby skupujące bitcoin w celu ich długoterminowego trzymania [od. angielskiego hold, zapisanego kiedyś błędnie jako hodl]) skupią dużo bitcoinów z rynku, a nowych będzie się pojawiać coraz mniej, to cena tych pozostałych na rynku wzrośnie.
Błąd w takim myśleniu polega na tym, że sama zmniejszona podaż bitcoinów nie wystarczy aby ludzie się o niego zabijali. Potrzebny jest jeszcze duży popyt na bitcoiny. Popyt ten można szacować jako proporcjonalny do liczby transakcji dokonywanych za pomocą bitcoina i/lub liczby aktywnych użytkowników bitcoina, a jak widzieliśmy na wykresach, te od ok. 3 lat przeszły do trendu bocznego.
Można by pomyśleć, że nawet jeśli popyt będzie stały to przy spadającej podaży monet na rynku i tak wystąpi zjawisko niedoboru, a więc wzrostu ceny, jednak przy obecnych parametrach liczby nowych monet i liczby osób dokonujących transakcji bitcoinami, punkt ten będzie miał moc sprawczą dopiero za wiele lat. Znacznie szybciej natomiast pojawią się inne czynniki (o których za chwilę wspomnę).
Oznacza to, że zmiana ceny BTC z ostatnich lat jest bardziej podyktowana spekulacją: "kupię BTC, bo to dobra inwestycja", niż realnym zapotrzebowaniem: "kupię BTC, bo chcę nimi zapłacić w sklepie za towar".
Nie ma w tym nic złego, ale w takim scenariuszu cena BTC działa jak miecz obusieczny. Gdy rośnie, górnicy mają rekompensatę traconych dochodów, ale gdy spada, górnicy tracą podwójnie, bo nie dość, że otrzymują coraz mniej BTC to jeszcze każdy z nich jest coraz mniej wart w przeliczeniu na USD.
Dlatego o ile liczenie na wzrost ceny BTC dopóki jego liczba transakcji, liczba użytkowników, moc obliczeniowa rosną - ma podstawy, to już liczenie na ten sam wzrost, bez tych czynników jest wątpliwe.
Jednym ze wspomnianych "innych czynników" jest stały trend pozbywania się bitcoinów przez górników, którzy po ich wydobyciu muszą zapłacić za prąd. Na dzień dzisiejszy szacuje się, że górnicy zarabiają prawie 3 mld $ rocznie za wydobywane bitcoiny i dokładnie tyle samo wynoszą ich rachunki za prąd. Oznacza to, że o ile elektrownia nie jest zainteresowana inwestowaniem w bitcoiny, to statystyczny górnik, aby zapłacić rachunek za prąd musi pozbyć się wszystkich wydobytych przed chwilą bitcoinów, aby zapłacić za prąd np. dolarami. Być może część elektrowni przyjmuje bitcoiny jako zapłatę (nie mam na ten temat danych), co sprawia, że na dolary jest wymieniane trochę mniej niż 100% wydobytych bitcoinów, ale to wciąż ogromne źródło podaży bitcoinów.
Drugim czynnikiem zwiększającym podaż bitcoinów mogą być sprzedawcy realnych towarów i usług. Np. Jeśli jakaś pizzeria oferuje możliwość płatności w BTC to niekoniecznie robi to dlatego, że chce inwestować w BTC i po otrzymaniu płatności wymieni je na dolary, za które opłaci czynsz za lokal.
Kolejnym ze wspomnianych "innych czynników" jest negatywny wpływ trzymania BTC pod materacem. Choć sama idea podejścia do BTC jak do złota jest kusząca, to niedokonywanie za jego pomocą transakcji z punktu widzenia bitcoinowego ekosystemu jest dla niego krzywdzące.
Wyobraźmy sobie, że niemal każdy kto kupuje bitcoina robi to tylko dlatego, aby potraktować go jako przyszłościową inwestycję, a nie jako środek do dokonywania zakupów. W takim scenariuszu dokonywana liczba transakcji będzie ekstremalnie mała, a więc zarobki górników z tego tytułu będą bardzo małe. Jeśli stanie się to w okresie gdy dotacje dla górników będą już niewielkie, zostaną oni praktycznie bez dochodów, a więc zaczną bankrutować. Na początku nie będzie to tragedia, ale gdy zbankrutuje ich zbyt dużo, zaczną pojawiać się obawy, że sieć może nie być już tak bezpieczna jak kiedyś, gdyż np. 90% dotychczasowej mocy obliczeniowej wspierającej bitcoina zniknęła, co oznacza, że hipotetyczny złodziej może poskupować z rynku nieużywane koparki, a następnie pojawić się na rynku z mocą obliczeniową wystarczającą do namieszania w sieci.
Znów można by próbować bronić się argumentem o tym, że rosnąca cena BTC ochroni zyski górników, ale wyżej pokazaliśmy, że aby ten czynnik przewagi popytu nad podażą wszedł do gry:
- liczba użytkowników BTC musi wyraźnie rosnąć (a dokładniej liczba transakcji przez nich dokonywanych).
- górnicy muszą przestać płacić ogromne rachunki za prąd (stanowiące duży odsetek wydobytych bitcoinów).
- musi minąć wiele lat, aby rynek odczuł znikającą podaż przy stałym popycie.
W tym scenariuszu żaden z tych punktów nie jest spełniony, więc ewentualne wzrosty ceny byłby czysto spekulacyjne, a więc tak samo jak mogłaby ona rosnąć mogłaby też spadać, dodatkowo przyspieszając negatywne skutki dla górników.
Podsumowując ten punkt, na wzrost ceny BTC wynikający z fundamentów możemy liczyć tylko gdy wyraźnie rośnie liczba transakcji dokonywanych za pomocą BTC ("wyraźnie" oznacza tu: szybciej niż negatywny wpływ halvingów, a więc co najmniej o +50% co 4 lata.).
2. Użytkownicy powinny płacić większe prowizje od transakcji, aby opłacić górników.
Zarówno intuicja, jak i historyczne przykłady pokazują, że duże opłaty transakcyjne nie są dobrym pomysłem. Intuicyjny argument brzmi tak: "Nikt nie zapłaci bitcoinem za usługę kosztującą 50 zł jeśli będzie musiał zapłacić 20 zł prowizji". To oznacza, że bitcoin straci swoją ważną cechę jaką jest: "możemy za jego pomocą płacić za towary / usługi".
Możemy bronić tego punktu widzenia mówiąc, że:
- BTC może być bardziej jak złoto, czyli skupiać się na przechowywaniu wartości, a nie na byciu dobrym środkiem płatniczym.
- BTC może służyć do dokonywania dużych płatności, gdzie zapłacenie 20 zł będzie niewielką prowizją.
Jako alternatywę dla BTC do małych płatności możemy tu wskazać inne rozwiązanie np. Lightning Network lub altcoiny (wrócimy do nich za chwilę).
Problem polega jednak na tym, że w takim podejściu liczba transakcji dokonywanych za pomocą bitcoina (a wiemy, że to ważny punkt z punktu widzenia zarobków dla górników) zamiast rosnąć, spadnie, ponieważ odpadną nam wszystkie drobne transakcje.
Tu argument intuicyjny możemy wzmocnić przykładami z przeszłości:
W przeszłości dwukrotnie mieliśmy do czynienia ze sporym wzrostem opłat transakcyjnych na BTC:
- raz na przełomie 2017 i 2018 r.
- drugi raz w czerwcu 2019 r.
były to momenty, które zadziałały wyraźnie negatywnie na chęć użytkowników do dokonywania transakcji:
Po obu tych momentach, liczba transakcji dokonywanych dziennie, w kolejnych miesiącach, wyraźnie spadała. (Co ciekawe, w obecnym momencie po raz 3 borykamy się z podobnym wzrostem kosztów transakcyjnych. Za jakiś czas będziemy mogli zobaczyć, czy liczba transakcji w kolejnych miesiącach znów spadnie).
Na tej podstawie możemy powiedzieć, że wysokie koszty transakcyjne wpływają jednoznacznie negatywnie na bitcoinowy ekosystem.
3. Gdy zyski dla górników spadną, to część z nich (ci z najdroższym prądem) na zasadach wolnego rynku zbankrutuje, dzięki czemu zysk przeznaczony dla górników będzie dzielony na ich mniejszą liczbę, co pozwoli, tym którzy przetrwają, utrzymać rentowność.
To prawda, jednak argument ten milcząco zakłada, że spadek zysków górników będzie zdarzeniem jednorazowym. Jako że algorytm halvingu będzie nieubłaganie zmniejszał wynagrodzenie dla górników w kolejnych latach, presja na górników nie będzie zdarzeniem jednorazowym, a raczej ciągłym. O ile spadek mocy obliczeniowej wspierającej BTC np. o 30% nie będzie mu zagrażał, to już gdy osiągnie on np. 90% maksymalnej historycznej mocy, zaczną pojawiać się obawy o bezpieczeństwo całej sieci. Pamiętajmy, że matematyczna magia działa tak długo jak uczciwi górnicy mają większą moc obliczeniową niż Ci nieuczciwi.
4. Lightning Network uratuje Bitcoina
Tu wracamy do argumentu mówiącego, że alternatywne technologie lub "nakładki" na bitcoina mogą zapewnić lepszą przepustowość sieci, a w konsekwencji niemal darmowe dokonywanie transakcji. To prawda, ale tego typu technologie jednocześnie ratują bitcoina i go pogrążają.
Pamiętajmy, że z czasem coraz większa część wynagrodzenia dla górników będzie zależała od prowizji z transakcji dokonywanych przez użytkowników (np. płacących za usługę). Jeśli wprowadzimy nakładkę, która sprawi, że transakcje będą ekstremalnie tanie, to właśnie usunęliśmy zaplanowany przez twórców bitcoin sposób na wynagradzanie górników na dłuższą metę. Dopóki otrzymują oni dotacje za pracę, mogą być zmotywowani aby dalej pracować, ale regularne halvingi zmniejszające te dotacje będą skutecznie tę motywacje uszczuplać.
Zastosowanie Lightning Network tylko do małych płatności (aby prowizje przy drobnych zakupach praktycznie nie istniały) z jednoczesnym pozostawieniem bitcoinowych sporych prowizji dla ogromnych płatności, także nie rozwiąże tego problemu, gdyż tych ogromnych płatności (takich przy których zapłacenie 20$ prowizji nie jest problemem) byłoby zdecydowanie za mało.
-------------------------
Wiedząc to wszystko warto się zapytać: Dlaczego przez ostatnie 3 lata liczba transakcji przetwarzanych przez bitcoina nie wzrosła?
Okazuje się, że odpowiedź nie leży w problemie ze zdobyciem popularności wśród nowych użytkowników lub ich zaufania. W czasach, gdy rządy masowo dodrukowują pieniądze, bardzo łatwo jest pokazać bitcoina jako anty-inflacyjną alternatywę dla takich działań.
I rzeczywiście przed każdym z dwóch historycznych szczytów przepustowości bitcoinowej sieci następował gwałtowny przyrost chęci korzystania z bitcoina:
Oznacza to, że nowi użytkownicy i nowe transakcje pojawiłyby się, gdyby nie pewien problem. Otóż w tych dwóch momentach bitcoinowa sieć się zapchała. Dobrze widać to wykresie pokazującym jaki był rozmiar bitcoinowego bloku w danym okresie:
Bitcoinowy blok to pojedyncza paczka transakcji dokonywanych przez użytkowników (np. osobę płacą BTC za pizzę), którą bitcoinowa sieć przetwarza średnio w czasie każdych 10 minut.
Im więcej osób chce dokonać transakcji, tym większy rozmiar przyjmuje pojedynczy blok. Niestety dla użytkowników, każdy blok ma swój maksymalny rozmiar (zależny od kilku czynników). Oznacza to, że nie ma gwarancji, że chcąc dokonać transakcji, będziemy mogli to zrobić w ramach najbliższego bloku. To tak jakbyśmy stali na przystanku czekając na tramwaj, ale ten przyjechałby wypełniony po brzegi tak mocno, że nie bylibyśmy w stanie do niego wsiąść. Teoretycznie kolejne bitcoinowe tramwaje jadą co 10 min, ale nie ma gwarancji, że kolejne znów nie przyjadą zapchane, co oznacza, że ciężko określić kiedy realnie wsiądziemy do jakiegoś.
Bitcoin dopuszcza mechanizm zapłacenia większej prowizji, aby zwiększyć nasz priorytet do wsiadania, ale odbywa się to kosztem innych (rozmiar tramwaju jest stały), więc z punktu widzenia zapchania sieci nic się nie zmienia.
Na powyższym wykresie widzimy, że w czasie pierwszego zapchania sieci (na przełomie 2017/18 r.), limit rozmiaru bloku wynosił ok. 1,07 MB. Dlaczego akurat tyle? Wartość 1 MB została na sztywno wpisana w ideę bitcoina przez jego twórców. Do dziś trwają debaty, jakie dokładnie było przeznaczenie tego limitu i czy miał on być z czasem zwiększany. Niestety twórca bitcoina pozostaje anonimowy, więc świat nie ma możliwości dowiedzieć się na 100% o co chodziło.
Tak czy inaczej limit 1 MB w tamtym czasie istniał. Co oznaczał dla użytkownika zainteresowanego ideą krypotowalut? Z ich punktu widzenia bitcoin był drogi w użyciu (kilka dolarów prowizji za każdą, nawet drobną transakcję), a do tego był powolny (kilka dni oczekiwania na zrobienie przelewu).
To skutecznie odstraszyło użytkowników na kolejne miesiące, przekonując, ich że choć idea bitcoina jest ciekawa, to w praktyce jest on niewygodny.
Twórcy oprogramowania dbający o bitcoina postanowili znaleźć rozwiązanie tego problemu. Tu niestety obnażyła się słabość rozproszonego modelu zarządzania czymkolwiek. Choć wolność od jakiegokolwiek rządu daje nieocenioną transparentność wszystkich decyzji biznesowych, to jednak im bardziej scentralizowana jest władza (jak np. władza danego kraju), tym decyzje przez nią podejmowane mogą być szybsze i bardziej spójne (choć niekoniecznie dobre).
W świecie bitcoinowej demokracji brakowało takiego "dyktatora", który mógłby powiedzieć "zrobimy tak i tak", przez co rozgorzała wojna. Nie taka dosłowna, ale powstały obozy promujące zwiększenie limitu nakładanego na blok, aby odetkać sieć, które stały w opozycji z obozami które nie chciały robić nic. Dodatkowo wśród tych glosujących za zwiększeniem limitu, rożne pomysły walczyły między sobą.
Górnicy ciągnęli w swoją stronę, bojąc się utraty zarobków, użytkownicy ciągnęli w swoją, chcąc mieć niezatykającą się sieć. W tym wszystkim jedni potrzebowali drugich, aby sieć mogła istnieć. Ostatecznie wygranym obozem okazał się być ten, który był za tym, aby zwiększyć limit bloku do potencjalnych 4 MB, ale w konserwatywny sposób, bez zmian w głównym kodzie.
Niestety cała ta sytuacja ujawniła jeszcze jedną cechę sieci bitcoinowej. Największym aktywem bitcoina jest marka. Ten obóz, który będzie miał prawo do nazywania się "bitcoinem", wygra. Problem polega na tym, że wprowadzenie niektórych modyfikacji do bitcoinowego kodu oznaczałoby w praktyce, że ten nowy twór nie mógłby już nazywać się "bitcoinem" i Ci którzy pozostali wierni "oryginalnemu" kodowi, staliby się zwycięzcami, z punktu widzenia użytkowników. Z jednej strony to dobrze, bo mechanizm ten sprawia, że nikt nie będzie grzebał w kodzie bitcoina, co nadaje mu wiarygodności, z drugiej jednak, przez to bitcoin jest bardzo mało elastyczny, z punktu widzenia dopasowywania się do napotkanych warunków.
Konsekwencje tego brak elastyczności sieć bitcoinowa odczuła w czasie drugiej fali przepełnienia sieci, która miała miejsce w czerwcu 2019 r. Okazało się, że wprowadzone rozwiązanie mające zwiększyć rozmiar bloku nawet do 4 MB (ale w konserwatywny, nie wymagający zmian w bitconowym kodzie, sposób) zawiodło. Po pierwsze z racji tego, że nie ma jednego "władcy" bitcoina, każdy użytkownik może swobodnie decydować czy chce korzystać ze starego typu transakcji (z limitem 1 MB), czy z nowego typu (dającego teoretyczny limit 4 MB). W czerwcu 2019 r. ten nowy typ transakcji istniał już od ok. 1,5 roku, ale nadal tylko 40% transakcji dokonywanych było za jego pomocą. Jednocześnie okazało się, że nawet wśród osób korzystających z nowego typu, nie udaje się osiągnąć spodziewanego teoretycznego limitu wynoszącego 4 MB.
Połączenie tych dwóch czynników sprawiło, że maksymalny rozmiar bloku w tamtym okresie wyniósł ok. 1,25 MB, a więc zaledwie +17% powyżej poprzedniego limitu.
Limit ten, na fali popularności bitcoina został szybko osiągnięty, a użytkownicy znów zaczęli się zniechęcać, gdyż transakcje zaczęły być przetwarzane całymi dniami, a do tego były drogie. Gdy część z nich odeszła, sieć znów się odetkała, ale nie jest to rodzaj odetkania, na którym twórcy bitcoina by zależało.
Czas płynął dalej. Żadne nowe rozwiązanie odnośnie zmiany limitu bloku się nie pojawiło, a ostatnia fala popularności bitcoina spowodowana nadchodzącym trzecim halvingiem, znów doprowadziła (już 3 raz) do zapchania sieci.
W obecnym momencie ok. 66% transakcji korzysta z nowego limitu, co sprawia, że maksymalny limit bloku osiągnięty w praktyce to ok. 1,35 MB. To zaledwie +8% więcej niż limit z poprzedniego zapchania. Co zrobią nowi użytkownicy bitcoina, którzy zobaczą, że na przetworzenie transakcji trzeba długo czekać, a prowizje za przelew są wysokie? Najprawdopodobniej to co robili w takich sytuacjach w przeszłości. Zniechęcą się.
Fragment ten pokazuje, że bitcoin nie ma problemu z przyciąganiem nowych użytkowników, którzy przynieśliby te tak brakujące bitcoinowej sieci transakcje. Bitcoin ma problem z dostarczeniem szybkich, tanich przelewów.
Nie byłoby to mocno kłopotliwe, gdyby nie to, że nawet jeśli założymy 100% wykorzystanie nowego typu bloków oferujących teoretyczny limit rozmiaru 4 MB, to w praktyce jeden blok będzie w stanie osiągać pojemność rzędu 1,5 - 1,6 MB. Nawet przyjmując skrajnie optymistyczne szacunki mówiąc o 2 MB, to wciąż będzie to o dziesiątki MB za mało aby móc zapobiec zatykaniu się sieci.
W skrócie: Jeśli bitcoin nie rozwiąże problemu zapychania się sieci, nie będzie w stanie przyciągnąć wystarczająco dużej liczby użytkowników, aby móc istnieć. Rozwiązanie tego problemu wymagałoby edytowania kodu, a uzyskanie na to niemal 100% zgody w ramach tak ekstremalnej decentralizacji i demokracji jaką oferuje bitcoin będzie niesamowitym wyzwaniem.
Podsumowując:
- Jedynym sensownym długoterminowo sposobem na to, aby bitcoin mógł istnieć i mieć wartość jest wzrost liczby wykonywanych za jego pomocą transakcji (na głównym łańcuchu). Jeśli ten punkt nie będzie spełniony wszystkie pozostałe parametry nie mają znaczenia.
- W ciągu ostatnich 3 lat liczba transakcji dokonywanych za pomocą BTC praktycznie się nie zmieniła, ale nie dlatego że nowi ludzie nie napływali, tylko dlatego, że napotykali ścianę w postaci wysokich kosztów transakcyjnych i/lub długich czasów przetwarzania transakcji.
- Sieć bitcoinowa co jakiś czas się zapycha, gdyż limit nakładany na rozmiar pojedynczego bloku nie pozwala przetwarzać większej liczby transakcji.
- Zwiększenie limitu rozmiaru blok przy jednoczesnym zachowaniu "marki", będzie ekstremalnie trudnym zadaniem, które czeka bitcoinową społeczność w najbliższych latach.
W świecie teoretycznych dywagacji wydaje się, że Bitcoin ma pewną hipotetyczną, minimalną szansę rozwiązać te problemy, ale w świecie realnym kończy mu się na to czas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz