Niecały rok temu zastanawialiśmy się jak zarabiać w czasie bessy. Sprawdzaliśmy w tamtym artykule, czy obligacje są dobrym zamiennikiem dla akcji w czasie bessy na giełdzie. Okazało się, że tak.
Jest to strategia często stosowana przez inwestorów, aby gorsze okresy dla gospodarki przeczekać na obligacjach, a gdy słońce znów zaświeci jasno, wracać do akcji. To rodzi pytanie, w którym momencie jesteśmy obecnie. Czy teraz w naszych portfelach powinny być akcje czy obligacje?
Aby to ocenić wystarczy porównać jaki zysk obecnie oferują obligacje, a jaki akcje. W przypadku obligacji sprawa jest prosta, gdyż jest to po prostu oprocentowanie oferowane przez obligacje skarbu państwa. W naszym przykładzie użyjemy danych dla USA, gdyż oferują najobszerniejszą bazę danych historycznych. Obecne oprocentowanie oferowane przez obligacje 10 letnie w USA to ok. 1,7%.
Dla akcji jest nieco trudniej, gdyż tu znacznie trudniej przewidzieć ile pozwolą one zarobić w nadchodzących latach. Do tego powstaje problem z oczekiwana stopą zwrotu, która powinna być większa niż przy obligacjach, choćby dlatego, że akcje mają znacznie większe wahania niż obligacje.
Okazuje się, że oba te problemy możemy zmarginalizować jednym rozwiązaniem. Załóżmy, że jesteśmy inwestorem bardzo konserwatywnym i kupujemy akcje po to aby czerpać z nich regularne dochody w postaci dywidendy.
W ten sposób tak na prawdę nie interesują nas same wahania cen akcji i jednocześnie w miarę łatwo możemy oszacować nasz coroczny zysk, który będzie po prostu wypłaconą dywidendą. Obecna wysokość dywidendy wypłacanej średnio przez spółki z indeksy S&P 500 to ok. 2,1%.
Oczywiście o ile w przypadku obligacji z góry wiemy ile zarobimy w całym okresie, w przypadku akcji możemy tylko szacować, gdyż już w przyszłym roku dywidenda może się diametralnie zmienić. Jest to jednak wystarczająco dobre oszacowanie, aby porównać historyczne zachowanie akcji i obligacji.
Poniższy wykres porównuje oprocentowanie płacone przez amerykańskie obligacje (czerwona linia) z dywidendą wypłacaną przez spółki z S&P500 (niebieska linia).
Ładnie widać, że przed 1960 rokiem już sama dywidenda z akcji była większa niż oprocentowanie obligacji, więc znacznie lepszym wyjściem było trzymanie akcji. Po 1960 roku oprocentowanie obligacji wzrosło, a dywidendy płacone przez spółki zmalały, co sprawiło, że rynek obligacji znów stał się bardziej kuszący.
Obecnie po raz pierwszy od ponad 50 lat dywidenda z akcji jest większa niż oprocentowanie obligacji.
Na tym wykresie zapomnieliśmy jednak o jednym ważnym elemencie, gdyż patrząc na niego w obecnej formie można by odnieść wrażenie, że trzymając obligacje w okolicach 1980 roku mogliśmy zarabiać 14% rocznie. Teoretycznie jest to prawda, ale inflacja w USA w tamtym roku wyniosła aż 15%, przez co tak na prawdę nie zarobiliśmy nic.
Dlatego znacznie lepszy obraz realnego potencjału zysków otrzymamy, gdy pomniejszymy zyski z dywidend i obligacji o inflację. Poniższy wykres pokazuje ile realnie w danym okresie można było zarobić na obligacjach lub akcjach. (Tym co w danym momencie dawało zarobić więcej).
Wartości oznaczone na zielono to miejsca gdzie zysk z akcji lub obligacji był większy niż inflacja. Np. W 1985 roku inwestując tak konserwatywnie jak się da spokojnie można było zarobić aż 8% powyżej inflacji.
Nas oczywiście najbardziej będą interesować okresy oznaczone na czerwono. Są to miejsca, gdzie ani akcje, ani obligacje nie oferowały wystarczającej ochrony przed inflacją. Jest to o tyle ważne, że są to miejsca gdzie nasza strategia zamiany akcji na obligacje w czasie bessy, nie sprawdziłaby się, gdyż ani jedno ani drugie nie pozwalało realnie zarabiać.
Jak dotąd od roku 1874 (142 lata danych) mieliśmy tylko 5 takich sytuacji, w których ani akcje, ani obligacje nie były dobrą inwestycją.
Interesuje nas to dlatego, że w historii takie sytuacje zdarzały się mniej więcej raz na 23 lata. Od ostatniej minęło już 36 lat, a dynamika wykresu pokazuje, że jesteśmy ekstremalnie blisko kolejnego wejścia w czerwoną strefę.
Co w historii działo się w okolicy obszarów gdzie ani akcje, ani obligacje nie dawały zarobić?
Sytuacja 1 - ok. 1880 r. - W USA od 1873 r. do 1879 r. miała miejsce tzw. długa depresja, która trwała aż 65 miesięcy. W jej czasie bezrobocie wzrosło do dwucyfrowych wartości. Odreagowanie nie było długie, gdyż już w 1882 roku przyszła kolejna bardzo długa (38 miesięcy) recesja. Wydarzenie to pokrywa się z drugą zimą w cyklu Kondratieffa.
Sytuacja 2 - ok. 1900 r. - Choć zyski z dywidend i obligacji w realnym ujęciu były ujemne w latach 1898 - 1901, to prawdziwa panika pojawiła się dopiero 6 lat później. Choć kazała na siebie czekać to jej moc była adekwatna do czasu oczekiwania. Panika z 1907 r. obejmowała bankructwa banków oraz drugi największy w historii USA spadek indeksu handlu i aktywności produkcyjnej; ponad 30% spadku). To właśnie ta recesja sprawiła, że powstał FED. Wydarzenie to pokrywa się z okresem trzeciego lata w cyklu Kondratieffa.
Sytuacja 3 - ok. 1918 r. - Okres Pierwszej Wojny Światowej. Wydarzenie to pokrywa się z okresem trzeciego lata w cyklu Kondratieffa.
Sytuacja 4 - ok. 1946 r. - Okres Drugiej Wojny Światowej. Wydarzenie to pokrywa się z okresem trzeciej zimy w cyklu Kondratieffa.
Sytuacja 5 - ok. 1972 - 1980. Okres ekstremalnego spadku zaufania do dolara i mini-bankructwa USA. Aby ratować się przed odpływem całego złota z kraju USA ogłosiło zerwanie ze standardem złota w 1971 r. To przełożyło się na ogromne problemy z inflacją, która niebezpiecznie zbliżała się do 20%. W 1980 r. FED zdecydował się na odważny krok ekstremalnego podniesienia stóp procentowych do niemal 20%. To zmniejszyło inflację, ale jednocześnie posłało kraj w recesję. Bezrobocie znów było dwucyfrowe, a liczba bankructw przekroczyła tę z niedawnej wielkiej recesji w 2008 roku. Wydarzenie to pokrywa się z okresem czwartego lata w cyklu Kondratieffa.
Można by powiedzieć, że każdy z pięciu okresów, gdy ani dywidendy z akcji, ani oprocentowanie z obligacji nie dawały rady pobić inflacji był okresem, w okolicy którego zdarzały się wojny lub poważne recesje.
Obecnie zarówno obligacje jak i akcje w USA są w miejscu, które bardzo łatwo może zejść do czerwonej strefy. Wystarczy np. że inflacja w USA wzrośnie ledwie o 1% do wartości 2,1%.
Jednocześnie widzimy, że wszystkie 5 momentów pokrywa się z latem lub zimą w cyklu Kondratieffa, co sugeruje, że pojawienie się kolejnego czerwonego obszaru jest tylko kwestią czasu.
Wygląda więc na to, że w obecnym momencie nie powinniśmy zastanawiać się czy w naszym portfelu powinno być więcej akcji czy obligacji, ale co oprócz/zamiast akcji i obligacji można by dorzucić do portfela.
PS. W Polsce sytuacja na oby rynkach jest znacznie lepsza niż w USA. Akcje wypłacają u nas aż ok. 3,9% dywidendy rocznie, a obligacje ok. 3% rocznie.
Do zapamiętania:
- USA jest na skraju okresu, który w 142-letniej historii zdarzał się tylko 5 razy i zawsze oznaczał kłopoty. Ciężko wyobrazić sobie scenariusz, w którym byliby w stanie wyjść z tej sytuacji bez kolejnego wielkiego krachu.
- Inwestowanie na Polskim rynku wciąż ma sens, gdyż oferuje on znacznie większe fundamentalne (mające oparcie w zyskach osiąganych przez spółki) stopy zwrotu, jednak trzeba być gotowym na to, że ewentualny krach w USA zatrzęsie także naszym rynkiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz