Dywidenda jest jednym z dwóch najlepszych wskaźników informujących nas o kondycji spółki. Nie można nią manipulować tak łatwo jak zyskami, a do tego pozwala porównywać ze sobą spółki niezależnie od branży w jakiej działają.
W jednym ze starych artykułów porównywałem skuteczność portfela spółek dywidendowych i tych nie płacących dywidendy. Okazało się wtedy, że spółki dywidendowe poradziły sobie lepiej. Co prawda w czasie hossy, to portfel niepłacący dywidend rośnie szybciej, ale już w czasie bessy, spółki dywidendowe spadają znacznie mniej niż te bez dywidend.
Kiedy spółka wypłaca dużą dywidendę? Kluczowe są dwa czynniki:
- duży zysk - wypłacana dywidenda zwykle jest procentowo powiązana z osiągniętym zyskiem, a więc im więcej spółka zarobi, tym więcej złotówek może przeznaczyć na wypłaty dla inwestorów.
- niska cena akcji - im mniej inwestorów wierzy w sukces danej spółki tym jest ona tańsza, co skutkuje wysoką stopą dywidendy.
Oznacza to, że najprawdopodobniej najwyższych dywidend możemy się spodziewać w momentach, gdy wyniki finansowe spółek się poprawiają, ale jakieś zewnętrze pro-paniczne czynniki utrzymują ceny akcji na niskich poziomach. Jednocześnie oznacza to, że momenty, gdy stopa dywidendy wypłacanej przez spółki rośnie powinny być idealnymi momentami do zakupu akcji (dołki bessy). Sprawdźmy czy to prawda.
Jako wskaźnika ogólnej stopy dywidendy dla całego rynku użyłem stosunku liczby spółek płacących dużą dywidendę (ponad 5%) do całkowitej liczby spółek na rynku.
W oczy powinny wam się od razu rzucić 2 rzeczy:
- Nie da się przegapić ewidentnej cykliczności zmian wskaźnika o okresie identycznym jaki ma standardowy cykl makroekonomiczny (ok. 3 - 3,5 roku)
- Trend leżący pod standardową cyklicznością jest długoterminowo rosnący.
Drugi punkt jest łatwiejszy w interpretacji więc zaczniemy od niego. Sugeruje on, iż nasza giełda jest notorycznie i coraz bardziej niedoceniana przez inwestorów. W idealnej sytuacji, po każdym pełnym cyklu hossa-bessa, stopa liczba spółek z dużą dywidendą powinna być mniej więcej taka sama. Jeśli liczba ta rośnie, oznacza to, że coraz więcej spółek poprawia swoje wyniki i przekłada je na wyższą dywidendę, ale inwestorzy z jakiegoś powodu nie chcą w nie inwestować.
Obecnie ok. 14% wszystkich spółek z rynku płaci dużą dywidendę (powyżej 5% ceny akcji). Jakieś 11 lat temu w 2005 roku, który był idealnym momentem do zakupu akcji, tylko 10% wszystkich spółek płaciło dużą dywidendę.
Oznacza to, że z cyklu na cykl, nasza giełda jako całość jest coraz bardziej łakomym kąskiem.
Wracając do pierwszej kropki, zerknijmy na wykres przedstawiający roczną dynamikę naszego wskaźnika:
Pokazuje on tempo w jakim liczba spółek z dużą dywidendą rośnie lub spada. Sprawdźmy co działo się z giełdą po momentach, gdy liczba spółek z dużą dywidendą szybko spadała. Jak kryterium szybkiego spadania wybrałem poziom -4 p.p.
Daty zaznaczone strzałkami to:
- 2004 sierpień 6
- 2007 maj 4
- 2010 lipiec 2
- 2013 grudzień 13
Jeśli tak wyłonione 4 daty naniesiemy na wykres indeksu giełdowego, w wyniku otrzymamy:
Wszystkie 4 momenty, gdy liczba spółek z dużą dywidendą szybko spadała oznaczały zakończenie hossy. Były to idealne momenty do opuszczenia giełdy.
Co więcej, bardzo duża regularność pojawiania się takich punktów pozwala nam oszacować datę pojawienia się kolejnego na I-II kwartał 2017 r. (z dokładnością do kilku miesięcy). Mógłby to być moment zakończenia hossy i początku spadków.
Spójrzmy teraz na odwrotny sygnał. Sprawdźmy co działo się na giełdzie po momentach, gdy liczba spółek płacących dużą dywidendę gwałtownie rosła (dynamika roczna > 4 p.p.).
Te momenty to:
Tu sytuacja jest nieco bardziej różnorodna niż przy sygnałach sprzedaży. Najnowszy sygnał z października 2015 r. nic nam nie wnosi, bo jeszcze nie wiemy jak potoczą się dalsze losy giełdy. Z wcześniejszych 3 sygnałów:
- Dwa pojawiły się idealnie w miejscu gdzie należało kupować akcje (na początku hossy).
- Jeden sygnał z 2008 roku pojawił się tuż przed paniką związaną z upadkiem banku Lehman Brothers w USA. Giełda spadała jeszcze 5 miesięcy zanim zaczęła się hossa.
Uczy nas to bardzo ważnej rzeczy. Otóż, pod koniec bessy nastroje zawsze są marne, a inwestorzy obawiają się dużych kataklizmów finansowych. Tak jest regularnie co ok. trzy lata. Czasem strach jest uzasadniony, bo rzeczywiście dochodzi do spektakularnego bankructwa (przypadek Lehmana z 2008 r.), a czasem strach jest większy niż rzeczywiste problemy i nagle trzęsący się ze strachu inwestorzy są witani przez hossę.
Na podstawie tych kilku dat z przeszłości ciężko jest ustalić szacunkową proporcję tego jak często strach jest uzasadniony, a jak często nie, ale możemy się domyślać, że w znacznej większości przypadków nic spektakularnego się nie dzieje.
Co ważne przypadek bankructwa banku z 2008 roku ładnie pokazuje, że nawet realizacja czarnego scenariusza może być znacznie łagodniejsza niż wyobrażenia o nim, bo już 10 miesięcy po panice wywołanej bankructwem Lehman Brothers giełda znów była wyżej niż przed paniką.
Wnioski:
- Liczba spółek wypłacających duża dywidendę jest bardzo dobrym wskaźnikiem pozwalającym na oszacowanie miejsca w cyklu gospodarczym, w którym się znajdujemy.
- Gdy liczba spółek płacących dużą dywidendę szybko rośnie, najprawdopodobniej będziemy mieć hossę.
- Gdy liczba spółek płacących dużą dywidendę szybko maleje, najprawdopodobniej będziemy mieć bessę.
W obecnym momencie wciąż jesteśmy w zakresie działania ostatniego sygnału z października 2015 r. Jak co trzy lata, inwestorzy obecnie znów wierzą, że tuż za rogiem czai się jakieś straszne bankructwo. (Dlatego nie są skłonni do kupna akcji, pomimo, iż te notują coraz lepsze zyski co przekłada się na coraz większe dywidendy.) Na podstawie analogicznych momentów w historii możemy stworzyć dwa możliwe scenariusze:
- Albo nic strasznego się nie stanie. Nie będzie żadnego spektakularnego bankructwa i po prostu w pewnym momencie, część z inwestorów skusi się na tanie spółki, co wygeneruje hossę.
- Albo to jest jeden z tych razów analogicznych do 2008 r. i rzeczywiście dojdzie do dużego bankructwa (Deutsche Bank?, Grecja?, Brexit? - to nie bankructwo, ale wydarzenie zdolne do wywołania paniki). W takiej sytuacji należałoby się spodziewać kilkumiesięcznej paniki sprowadzające wyceny spółek do ekstremalnie niskich poziomów, w czasie której stopy dywidend powinny eksplodować ku górze. Po kilku miesiącach takiej paniki inwestorzy zaczęliby zauważać, że w rzeczywistości kondycja polskich spółek się nie zmieniła i mielibyśmy jedną z najbardziej dynamicznych hoss jaką można sobie wyobrazić. (analogiczną do tej z 2003 r. i 2009 r.).
Jaką taktykę powinniśmy przyjąć?
Dzięki ogromnej regularności w cyklach dzisiejszego wskaźnika wiemy, że obecna hossa powinna kończyć się gdzieś w okolicach I-II kwartału 2017 r.
Jeśli wierzymy, że w najbliższym czasie nie dojdzie do żadnego dużego bankructwa to recepta jest prosta. Portfel wypełniony po brzegi akcjami sprawdzi się idealnie, aż do I-II kwartału 2017 r.
Jeśli wierzymy, że w najbliższym czasie dojdzie do dużego bankructwa to teoretycznie moglibyśmy stać z boku i kupować akcje dopiero 3-5 miesięcy po pojawieniu się paniki. Hossa, która by po niej przyszła byłaby nieziemska, a więc także nasze zyski. Co jednak jeśli nie będzie żadnej paniki? Wtedy będziemy czeka i czekać i czekać, aż przyjdzie I-II kwartał 2017 r. i zorientujemy się, że małymi kroczkami w ciągu ostatniego roku giełda zyskała kilkadziesiąt %, a my czekaliśmy z pustym portfelem.
Jeśli jednak pomimo tego, że wierzymy w nadejście paniki, zaopatrzymy się już teraz w dobre akcje to w najgorszym razie stracimy ok. 20% - 30% kapitału, gdy taka panika już się pojawi. Wiedząc jednak, że hossa przychodząca po panikach jest równie dynamiczna, dość łatwo powinno nam być tą stratę odrobić.
Dzisiejszy wskaźnik można na bieżąco śledzić w ramach makrosfery pod nazwą: high dividend.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz