Strony

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Jak zostałem inwalidą, prawie.


Dziś temat pozornie nie związany z finansami:

Od zawsze byłem sportowcem. Nigdy nie trenowałem zawodowo, ale od dziecka towarzyszyła mi aktywność fizyczna, głównie biegi i piłka nożna. Byłem dzieckiem z takim pozytywnym ADHD, bezgranicznie ciekawym świata. Chciałem zobaczyć wszystko. Pytania nigdy nie znikały z moich ust. Gdy coś mnie zainteresowało drążyłem temat tak długo, aż wszyscy dookoła mieli mnie dość. Szybko nauczyłem się, że na większość pytań nawet ludzie znacznie starsi i bardziej doświadczeni życiowo ode mnie nie mają odpowiedzi i z jakiegoś niepojętego wtedy dla mnie powodu nie przeszkadzało im to. Szczęśliwie czasy mojego liceum i studiów przypadły na okres, gdy szerokopasmowy dostęp do internetu był już normą, więc miałem dostęp do praktycznie nieograniczonej wiedzy.

4 lata temu zacząłem na poważnie trenować taniec. Jazz / modern / klasyka. W skrócie dużo tarzania się po ziemi, wyskoków, piruetów itp. Wszystko szło dobrze, aż do zeszłego roku, gdy złapałem kontuzję kolana. Właściwie to nie stało mi się nic spektakularnego, po prostu po każdym kolejnym treningu kolano było jakby nieco bardziej spięte / zblokowane. W pewnym momencie nie byłem już w stanie w pełni zgiąć nogi. Wizyta u lekarza na NFZ skończyła się pomacaniem kolana i stwierdzeniem, że nie wygląda to źle i muszę dać temu odpocząć. Niestety odpoczynek nic nie zmieniał, więc ja zmieniłem podejście do leczenia z publicznego na prywatne. Trafiłem do prywatnej kliniki, gdzie leczy się zawodowych sportowców. Tam ortopeda po kilku testach i USG stwierdził pęknięcie łąkotki.


Łąkotkę najłatwiej wyobrazić sobie jako taką gumową uszczelkę w kolanie, pomiędzy kością udową a piszczelową. Jej zadaniem jest rozkładanie obciążenia pomiędzy kośćmi na większą powierzchnię, dzięki czemu kości nie naciskają na siebie aż tak mocno i się nie ścierają.

Niestety pęknięta łąkotka nie jest w stanie sama się zrosnąć i konieczna była artroskopia, w czasie której lekarz wyciął uszkodzony fragment, a resztę zszył, tak aby zachować jak największą część łąkotki, która jakby nie patrzeć jest w kolanie bardzo potrzebna.

Plus był taki, że po tego typu operacji spokojnie można później wrócić do pełnej sprawności fizycznej, a orientacyjny czas na to wynosi 3 miesiące z czego pierwsze 1,5 miesiąca chodzi się o kulach, a później już bez robiąc coraz trudniejsze ćwiczenia mające przygotować kolano do wysiłku.

Jak nie trudno sobie wyobrazić, dla kogoś kto wcześniej uprawiał sport 5 razy w tygodniu, przymusowe siedzenie w domu i brak samodzielności przez tak długi czas nie były łatwe. Bardziej niż noga cierpiała psychika ... ale ostatecznie 3 miesiące jakoś zleciały i choć kolano nie było idealnie takie jak przed operacją to mogłem już swobodnie grać w piłkę nożną. Na powrót do tańca dałem sobie jeszcze kilka dodatkowych miesięcy, bo kolano ciągle dawało delikatne znaki, że nie wszystko jest dobrze, szczególnie w pozycjach gdzie było maksymalnie zgięte.

Ostatecznie po ok. 5 miesiącach wróciłem do pełnej sprawności tanecznej (tak mi się wtedy wydawało). Był to grudzień 2015 r. Wróciłem do mojego standardowego, wyładowanego po brzegi sportem, planu tygodnia. Niestety po ok. 2 miesiącach takiej aktywności, stan kolana znacznie się pogorszył. Całość doskwierała niby nieco mniej niż przed operacją łąkotki, ale ewidentnie coraz częściej pojawiały się kłujące bóle z boku kolana i chrobotania / trzaski.

Załamany wróciłem do kliniki sportowej, w której wcześniej miałem operację, podejrzewając, że część łąkotki, która pozostała z poprzedniej operacji w jakiś sposób się uszkodziła i sprawia problemy. Ku mojemu zdziwieniu USG nie wykazało, żadnych problemów z operowaną wcześniej łąkotką. Ortopeda nie miał pomysłu co w takiej sytuacji zrobić.

Postanowiłem zasięgnąć opinii innych lekarzy. Nie wybierałem pierwszych z brzegu. Szukałem takich, którzy albo mieli dużo pozytywnych opinii w internecie, albo byli mi polecani przez moich znajomych, którzy wcześniej u nich byli. Ciężko mi teraz przypomnieć sobie dokładny chronologiczny przebieg wizyt, ale łącznie było to bodajże 6 wizyt u 3 różnych osteopatów / fizjoterapeutów / rehabilitantów. Każdy miał nieco inne podejście, ale wszyscy sprawiali wrażenie fachowców.

Do każdej wizyty u lekarza zawsze sumiennie się przygotowuję, spisując wszystkie pytania, jakie przychodzą mi do głowy. Dodatkowo wspieram się wiedzą z internetu, która jak wiadomo często jest marnej jakości i nieraz się wyklucza, ale pozwala łatwiej nabrać pojęcia o temacie i wiedzieć o co pytać się na wizycie u lekarza.

Wszyscy 3 specjaliści okazali się bardzo przyjaznymi osobami, które chętnie odpowiadały na moje pytania. Widać, że nie miały żadnych oporów w dzieleniu się wiedzą, jak to nieraz bywa u lekarzy. Tu duży plus dla nich, bo niestety to wciąż rzadkość. Pierwszy, zauważył, że niektóre mięśnie mojej nogi są bardziej spięte niż powinny. Drugi zwrócił uwagę na to, że mam pod kolanem torbiel Bakera (nagromadzenie płynu). Oba stwierdzenia były prawdziwe, ale niestety nie potrafili oni powiedzieć co może być przyczyną takiego stanu i co można zrobić, aby go wyleczyć.

Dopiero ostatni zauważył, że moje więzadło krzyżowe jest luźne. Jest to więzadło znajdujące się w samym środku kolana, chroniące kości przed przesuwaniem się względem siebie. Trafiłem na badanie rezonansem magnetycznym, który jest znacznie bardziej dokładny niż USG. Co prawda wcześniejsze USG nie pokazało problemu z więzadłami, ale jako, że znajdują się one głęboko w kolanie to bardzo ciężko je ocenić w tym badaniu.

Na wyniki rezonansu czekałem jak na wyrok. Niestety więzadło krzyżowe przednie nie potrafi się samo zrosnąć, więc w razie problemów z nim konieczna jest operacja rekonstrukcji, po której do pełni sprawności wraca się po 6 - 9 miesiącach.

Na szczęście okazało się, że na rezonansie więzadło wygląda poprawnie.

Z jednej strony się ucieszyłem, bo uraz więzadła krzyżowego to chyba najgorsza kontuzja kolana, po której do zdrowia wraca się najdłużej, ale z drugiej pojawił się jeszcze większy smutek, bo nadal nie wiedziałem co mi jest, a wyglądało na to, że nawet najlepsi specjaliści nie będą w stanie mi pomóc.

Położyłem jeszcze większy nacisk na moje internetowe poszukiwania. Nie wierzyłem w to, że jestem jedyną osobą na świecie, która ma taki uraz. Rozszerzyłem je o bazy medyczne pubmedu, w których naukowcy z całego świata publikują wyniki swoich badań. Dzięki nagraniom z uniwersytetów w USA nauczyłem się analizować zdjęcia z rezonansu, aby spróbować dojrzeć coś co być może przegapił radiolog opisujący zdjęcie.

Psychicznie byłem wykończony, bo miałem świadomość, że błądzę we mgle, ale z drugiej strony z całej siły chciałem wiedzieć co mi jest. Strasznie ciężko w takim czasie być pełnym życia i uśmiechniętym. Gdy mamy np. przeziębienie to czujemy się źle, ale gdzieś tam z tyłu głowy jest myśl, że za tydzień - dwa wszystko wróci do normy. Gdy choroba trwa znacznie dłużej (jak z moim kolanem) przychodzi moment, w którym zauważamy, że nawet nie pamiętamy już, jak to jest być pełnym energii. Każdy krok, każde przeskoczenie kolana przypomina, że coś jest nie tak. Nawet jeśli mamy jakiś poważny uraz, po którym wiemy, że przyjdzie nam wracać do zdrowia przez kilka miesięcy, jesteśmy w stanie jakoś to znieść. Ja nie miałem tego luksusu. Wciąż nie wiedziałem co jest przyczyną problemu i nie wiedzieli tego też najlepsi specjaliści z okolicy. W głowie pojawiały się myśli o tym, że być może już do końca życia nie będę mógł uprawiać sportu, a może nawet normalnie chodzić.

Dnie spędzałem na przeszukiwaniu internetu i testowaniu coraz to nowych teorii. Tu otwartość moich lekarzy okazała się bardzo pomocna, bo choć sami nie wiedzieli co mi jest to bez problemu odpowiadali na moje pytania, a gnębiłem ich dość mocno. Nauczyłem się całej anatomii nóg, od kości, przez stawy, pracę każdego z mięśni, ścięgien, więzadeł, łąkotek i powięzi. Gdy tylko miałem jakiś zarys teorii, tego co mi jest sprawdzałem to na sobie. Poznałem wszystkie testy funkcjonalne na uszkodzenia poszczególnych struktur w okolicach kolana.

W pewnym momencie z moim kolanem było na tyle źle, że postanowiłem zacząć chodzić o kulach (tak jak po operacji łąkotki), aby ją odciążyć. To jeszcze bardziej niszczyło moją psychikę, bo znów straciłem zdolność swobodnego poruszania się. Nie mogłem prowadzić samochodu, nie mogłem nic przenosić, bo ręce miałem zajęte kulami.

Jedyny plus takiego stanu rzeczy był taki, że nie uprawiając sportu mogłem jeszcze więcej czasu spędzać na tworzeniu i sprawdzaniu nowych teorii. Przerobiłem boczne przyparcie rzepki, kolano skoczka, chondromalację rzepki i wiele wiele innych teorii. Niestety po testach i rozmowach z lekarzami, każda kolejna okazywała się równie nietrafiona, a ja zaczynałem na prawdę się załamywać.

Nie miałem ochoty na nic. Nic nie sprawiało mi radości. Bylem rozdrażniony. Bardzo łatwo było mi się z kimś pokłócić, co potem powodowało wyrzuty sumienia, które działały jeszcze bardziej dołująco. Byłem na psychicznym dnie.

W czasie jednego z kolejnych dni zlewających się w jedną wielką szarość, wpadła mi do głowy nowa teoria. Mam wrażenie, że już nawet moi bliscy zaczynali uważać mnie za szaleńca poświęcającego życie próbie skonstruowania perpetuum mobile, ale ciężko ich za to winić, gdy wcześniej wysłuchiwali kilkunastu przeróżnych teorii o tym co może mi być, gdzie każda kolejna okazywała się nietrafiona. Tak czy inaczej to był przełom.

Okazało się, że całość jest banalnie prosta i ma związek z tym jak działa kolano. Kolano zostało zaprojektowane tak, aby poruszać się głównie w płaszczyźnie przód - tył. Dzięki temu możemy zginać i prostować nogę co pozwala nam chodzić. Jednak gdyby kolano dopuszczało tylko taki ruch, to ciężko było by nam np. skręcać w czasie chodzenia. Dlatego natura musiała dać kolanom możliwość wychylania się na boki. Niestety to rodzi pewien problem.

Gdyby kolano ruszało się tylko i wyłącznie w przód i tył, to mogłoby być skonstruowane jak prosty zawias w drzwiach, który bardzo dobrze pilnuje prawidłowego toru ruchu (dzięki temu, gdy lekko pchniemy drzwi to one poruszają się idealnie prostym torem, pomimo różnych innych sił na nie działających np. grawitacji).

Dlatego aby dodać do naszych kolan możliwość wychylania się na boki, trzeba było zrezygnować ze sztywnego zawiasu i zastąpić go czymś znacznie bardziej elastycznym (więzadła / łąkotki). Niestety elastyczność tych struktur, której tak potrzebujemy jest jednocześnie ich minusem, bo utrudnia kontrolowanie ruchu (to tak jakbyśmy mieli zawias z gumy zamiast z metalu). Rozwiązaniem są nasze mięśnie nóg. Główne to oczywiście te które zginają i prostują naszą nogę, ale tu nie ma wielkiej filozofii. Znacznie ważniejsze dla zrozumienia tego co chcę przekazać są mięśnie po wewnętrznej i zewnętrznej części nogi.

Mięśnie po wewnętrznej stronie (przywodziciele) ciągną nasze kolano do wewnątrz, a mięśnie po zewnętrznej stronie (odwodziciele) ciągną je na zewnątrz. Oznacza to, że te mięśnie pracując, jednocześnie walczą ze sobą. Ta walka zapewnia kolanu stabilizację (nie ucieka niekontrolowane na boki). To tak jak z przeciąganiem liny. Gdy żadna ze stron nie ciągnie lina jest luźna, ale gdy obie ciągną na raz z taką samą siłą, to mimo iż lina wciąż się nie przemieszcza, to jest ona znacznie bardziej stabilna.

Właśnie tak w dużym uproszczeniu działa nasze kolano. Wieczna walka pomiędzy mięśniami wewnątrz i na zewnątrz naszej nogi pozwala nam czuć się stabilnie w czasie wykonywania głównego ruchu do jakiego kolano zostało zaprojektowane czyli przód - tył (zginanie kolana i prostowanie). Gdy chcemy skręcić idąc, mięśnie z jednej strony nogi dostają informację, że mają ciągnąć nieco mocniej niż zwykle, aby wychylić kolano w bok.

Jak widać, jedną z kluczowych kwestii w poprawnej pracy kolana jest równowaga pomiędzy mięśniami po wewnętrznej i zewnętrznej stronie nogi. Niestety życie większości z nas w dużej mierze składa się z siedzenia, do którego nasze ciała zupełnie nie zostały przygotowane. Długotrwałe siedzenie robi nam krzywdę na wiele sposobów, ale w kontekście kolan polega ona na tym, że siedząc, mięśnie po wewnętrznej stronie nogi (dokładniej w okolicach pachwin) się przykurczają, a mięśnie po zewnętrznej stronie nogi (a precyzyjniej: pośladek) się rozciągają.

Takie skracanie mięśni wewnętrznych i wydłużanie mięśni zewnętrznych nie pozostaje bez wpływu na przeciąganie liny pomiędzy nimi. Siedzenie przesuwa punkt równowagi (czyli kolano) w kierunku wewnętrznym, co skutkuje po prostu zakrzywianiem kolan do środka w czasie ruchu.

Pamiętajmy, że możliwość zakrzywiania kolan na boki jest naturalną funkcją kolana, ale nie została ona zaprojektowana do ciągłego używania. Kolano (a dokładniej jego przednia część: rzepka) jest takim jakby pociągiem, który w czasie chodzenia jeździ raz w górę, raz w dół. Dopóki tory są proste nie ma problemu, jednak gdy są krzywe, przejeżdżający pociąg, za każdym razem będzie wytwarzał nadmiarowe tarcie.

Przeróżne badania pokazują, że w zachodnim świecie kolana zakrzywia od 60% - 90% osób. Większość osób (jeśli nie prawie wszyscy) najprawdopodobniej jest tego nieświadoma (tak jak ja byłem do niedawna). Teraz mogą zdarzyć się różne scenariusze.

Jeśli ktoś nie uprawia sportu lub robi to bardzo okazjonalnie, to najprawdopodobniej przez całe życie nie będzie wiedział, że jego kolano nie pracowało w linii prostej. Niestety rzepka poruszająca się po zakrzywionych torach będzie zdrapywać warstwę ochronną kolana (chrząstkę), a gdy to nastąpi to zaczną pojawiać się bóle, z którymi już niewiele można zrobić, bo chrząstka praktycznie się nie regeneruje. Zwykle taka osoba jest w wieku ok. 50 - 60 lat i uznaje, że na starość kolana bolą wszystkich i i tak nie można z tym nic było zrobić.

Jeśli ktoś regularnie uprawia sport lub dużo pracuje na kuckach / na kolanach, to najprawdopodobniej zanim pojawią się zwyrodnienia, nie wytrzyma jakaś inna struktura, bo kolano, które porusza się po zakrzywionym torze, a jednocześnie jest poddawane sporym obciążeniom (bieganie, skakanie, praca przy mocno zgiętych kolanach) będzie odpowiadać najróżniejszymi powtarzającymi się przeciążeniami. Czasem będzie to trzeszczenie / strzelanie, czasem zapalenia przeróżnych ścięgien około-kolanowych. W nieco gorszej wersji po którym z przysiadów nie wytrzyma łąkotka, która po prostu pęknie od nadmiernego długotrwałego obciążenia.

U osób ekstremalnie sportowych doznających ogromnych przeciążeń kolan, zakrzywiona praca kolana najprawdopodobniej skończy się zerwaniem więzadła krzyżowego.

To czy doznamy kontuzji czy po prostu w wieku 50 lat będziemy mieć zwyrodnienia zależy tak na prawdę tylko od tego jak intensywnie uprawiamy sport, ale wiecznie zakrzywiony tor ruchu kolana nie przejdzie bez echa.

U mnie skończyło się na pękniętej łąkotce.

Jednak główny problem krzywego toru ruchu kolana jest taki, że nawet po kontuzji, kolano wciąż źle się porusza, a przecież wiele osób myśli, że ta kontuzja / zapalenie / pęknięcie / przeciążenie po prostu im się zdarzyło. Prawda jest taka, że takie rzeczy się nie zdarzają. Na takie problemy pracujemy sobie sami naszym krzywym torem ruchu kolana.

To tyle. Nie ma tu żadnej tajemnej wiedzy. Większość problemów z kolanami wynika bardziej z błędnej mechaniki niż z jakichś anatomicznych niuansów. I tu pojawia się moja pierwsza wątpliwość. Skoro tak jest to dlaczego żaden z ortopedów / fizjoterapeutów / rehabilitantów / osteopatów, u których byłem nie wpadł na takie rozwiązanie? Nie wpadli nawet na to żeby obejrzeć jak moje kolano zachowuje się w trakcie ruchu, a to niewątpliwie naprowadziłoby ich na poprawne rozwiązanie.

Ostatecznie znalazła się osoba, która stanęła na wysokości zadania, ale tych kilku, u których byłem wcześniej to była na prawdę górna półka specjalistów. Ilu lekarzy powinienem odwiedzić, aby mieć pewność co do diagnozy? A pomyślcie o osobach, które nie mogą sobie pozwolić na odwiedzanie prywatnych lekarzy i zbieranie drugiej, trzeciej, czwartej i piątej opinii specjalisty. Do rozwikłania zagadki wystarczyła znajomość anatomii i podstawowych zasad mechaniki. Czyżby lekarze nie mieli takiej wiedzy? Czyżby brakowało im inteligencji? A może umiejętności logicznego myślenia?

Myślę, że nie brakuje im, ani wiedzy, ani inteligencji, ani logicznego umysłu. We wszystkich tych obszarach są najprawdopodobniej znacznie lepsi niż ja, a prawdziwym powodem dzięki któremu potrafiłem znaleźć rozwiązanie, podczas gdy wszyscy załamywali ręce jest odpowiednia motywacja.

Ich motywacją było wyleczenie pięćdziesiątego pacjenta w tym tygodniu. Moją była wizja pozostania kaleką do końca życia. Ja byłem gotów poświęcić tyle czasu i wysiłku ile tylko będzie trzeba, aby znaleźć rozwiązanie. Oni pomimo szczerych chęci, po mnie mieli następnego pacjenta i następnego, a później swoje własne życie. Moje było obsesyjnie przesiąknięte jednym i tylko jednym zadaniem. Dowiedzieć się co mi jest, dlaczego i jak mogę to wyleczyć.

Teraz, gdy na to wszystko patrzę już nieco spokojniej, widzę jak bardzo ten okres drążenia coraz głębiej z niezniszczalną motywacją był podobny do tego, gdy uczyłem się inwestowania w czasie wielkiej bessy z 2008 roku. Wtedy bessa ogołociła mnie z pierwszych poważniejszych (jak na nastolatka) oszczędności i nie miałem zamiaru odpuścić dopóki nie dowiedziałbym się co tak na prawdę się stało, dlaczego i co zrobić, żeby w przyszłości się to nie powtórzyło. I gdyby rozważać tamten okres ekstremalnie poświęcony nauce inwestowania jako pojedyncze zdarzenie, można by przegapić większy obrazek. ... A przecież tamta żądza wiedzy, która w 2008-09 roku kazała mi przeczytać wszystko co ktokolwiek, kiedykolwiek napisał na temat inwestowania, do złudzenia przypominała tą która teraz popchnęła mnie do nauki wszystkiego o ludzkich kolanach..

To co chcę pokazać, to jak ogromnie ważna w życiu jest motywacja / pasja do prawdziwego maksymalnego zgłębiania tego czym akurat się zajmujemy.

Jeśli dwie osoby będą otwierać taki sam biznes i jedna z nich będzie miała ogromną wiedzę i doświadczenie, a druga pasję, to człowiek z pasją zawsze wygra, bo ta pasja da mu wystarczająco dużo motywacji, aby popełniając kolejne błędy nadrobić brak wiedzy i doświadczenia, a niestety posiadanie wiedzy nie gwarantuje posiadania pasji.

Ta historia z lekarzami pokazuje jeszcze jedną ważną rzecz. Nie ma czegoś takiego jak bezrobocie ... jak brak możliwości znalezienia pracy. Jeśli w ciągu kilku miesięcy poszukiwań, ja byłem w stanie dowiedzieć się więcej o mechanice / anatomii kolan niż niejeden dobry lekarz i ta wiedza przybliżyła mnie do rozwiązania problemu to pomyśl co mógłby osiągnąć ktoś poświęcający na naukę kilka pełnych zaangażowania lat. Byłby jednym z najlepszych w swojej branży w Polsce. Gdy tylko rozniosłaby się wieść jak bardzo pomaga uporać się z bólem, z pewnością nie narzekałby na brak klientów i to bez reklamowania się.

Jeśli na prawdę chcesz zarabiać w jakiś niecodzienny sposób, po prostu zostań w tym najlepszy. Najlepsi w swojej kategorii nigdy nie narzekają na brak pracy. Ładnie powiedział to kiedyś pan Jacek Walkiewicz w jednym ze swoich wystąpień: "Profesjonalizm nigdy nie jest dziełem przypadku. Pasja rodzi profesjonalizm.". Profesjonalistami / prawdziwymi ekspertami w swoich dziedzinach, nie zostają ludzie najmądrzejsi, najbardziej inteligentni, najbardziej utalentowani, tylko ci którzy mają najwięcej motywacji, aby się takimi stać. Ci którzy mają w sobie tę pasję do ciągłego sięgania jeszcze głębiej, do ciągłego dociekania, i pytania: "ale dlaczego", "ale jak to działa".

Obecnie trafiłem już do fizjoterapeutki, która podziela moją pasję do drążenia, a jednocześnie ma znacznie większą wiedzę i doświadczenie niż ja i nagle okazało się, że moje "nieuleczalne" przez ponad rok kolano da się wyleczyć odpowiednimi ćwiczeniami. Bez operacji. Bez chodzenia o kulach. Jak można się domyślić humor znów mi dopisuje i znów łatwo mi jest się wszystkim cieszyć. 

Z ciekawości poszedłem pewnego dnia do parku i obserwowałem ludzi, którzy biegali / jechali na rowerze. Moje obserwacje wyglądają tak, że:
  • ok. 20% osób bardzo mocno zakrzywia kolana do środka.
     
  • ok. 40% osób robi to nieco słabiej.
     
  • ok. 40% osób nie zakrzywia kolan.
Wychodzi na to, że ok. 60% osób, z tych które spotkałem ma mniejszy lub większy problem z kolanami (większość pewnie jeszcze o nim nie wie, ale głupio mi było zaczepiać nieznajome osoby i tłumaczyć im całą teorię krzywych kolan, więc pozostawiłem ich w nieświadomości). Pamiętajmy jednak, że moją próbkę stanowiły osoby, które wyszły do parku pobiegać / pojeździć na rowerze, a więc te które czuły się na tyle dobrze, aby to zrobić. Pytanie jak wyglądałaby ta proporcja, gdyby zmusić wszystkich mieszkańców okolicy do przejechania się rowerem?

Tym co trafiło do mojej głowy najmocniej był fakt, że przez te kilkadziesiąt minut obserwacji minęły mnie tylko 4 ewidentnie stare osoby (na oko ok. 70 lat), ale co ważniejsze wszystkie one prowadziły swoje kolana po idealnie prostej trajektorii. Zero zakrzywienia. Czyżby osoby, które zakrzywiają kolana przez całe życie nie mogły już biegać w wieku 70 lat?

Z drugiej strony skali znalazły się młode dziewczyny (na oko ok. 20 lat). To wśród nich był największy odsetek tych silnie koślawiących kolana. Po części z pewnością z powodu płci (pokazano w badaniach, że nieco inna budowa miednicy u kobiet zwiększa kąt pomiędzy biodrem i kolanem, co sprzyja koślawieniu kolan). Po części być może dlatego, że te starsze już nie są w stanie swobodnie biegać (bolą je kolana). Nie jest to blog medyczny, ani namawiający do zdrowego trybu życia ale odsetek młodych dziewczyn silnie krzywiących kolana w moim krótkim teście był na tyle duży, że proszę męską część czytelników (jesteście tu w większości), o to abyście spojrzeli na to jak pracują kolana bliskich wam osób płci pięknej. Poprawa chodu nie jest trudna, a w perspektywie lat różnica w sprawności jest ogromna.

Główne przemyślenie z tej historii:

W życiu nie wygrywają ani ludzie najmądrzejsi, ani najbardziej utalentowani, ale ci najbardziej zmotywowani do poświęcenia takiej ilości czasu ile tylko będzie trzeba. Cokolwiek w życiu robisz, rób to na 100% lub wcale. Nieważne czy chcesz znaleźć przyczynę bólu kolan / dobrą pracę / czy odnieść szeroko pojęty sukces? Bądź pełen pasji do tego co robisz. Nie bój się drążyć głębiej niż inni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz